Adieu moje książki

We wszystkich moich domach zawsze było mnóstwo książek. I tak jest nadal. Nawet te najstarsze i najbardziej podniszczone towarzyszki mojego dzieciństwa zajmują kilka półek regału. Kiedy przeczytałam „Rzeczy których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy, zrozumiałam, że nie będę liczyć na decyzje potomnych, co z moich książek zostawić, a co oddać na makulaturę, tylko załatwię to osobiście. I nie tyle powyrzucam te wszystkie tomiska, chudsze i grubsze, na śmietnik (rzecz jasna w ramach selektywnego odbioru odpadów), co znajdę dla nich nowe domy. I tak powstał scenariusz do realizacji. Będę zdejmować z półek kolejne książki, czytać je po raz ostatni, oddawać im hołd w blogu i oddawać w ręce tych, których ucieszą. Przeczytają, odłożą na swoją półkę, albo puszczą w dalszy obieg. Zapraszam do lektury postów z serii ADIEU MOJE KSIĄŻKI.

piątek, 26 lipca 2019

Z MYSZĄ W TYTULE


Nigdy, ani to nigdy nie chciałam być myszą. Kiedy w dzieciństwie bawiliśmy się w zwierzęta, wcielałam się w różnych przedstawicieli fauny, najchętniej w wiewiórkę, ale nawet na myśl mi nawet nie przyszło, by przybrać postać myszki. I nie o jej szarość tu chodziło, co o życie w wiecznym zagrożeniu Ptaszyska, kociska, ludziska – wszystko to na biedną myszkę nieustannie czyhało. Nie, myszą być nie chciałam.


Kontakty z myszami miewałam, a jakże. Pamiętam, jak tata rozstawiał pułapki na myszy i pamiętam ich ofiary. Widok porażający dla dziecka, więc potem pułapki zniknęły, a jeśli były, to stosowane z większą dyskrecją przez szanownych dorosłych.

Kolejny, bliski kontakt z myszami przeżyłam w dorosłości. Mój nastoletni syn założył wraz ze swym szkolnym kolegą ich hodowlę. Akwarium z rzeczonymi zwierzątkami zmieniało lokalizację: bodaj tydzień w naszym domu, tydzień w domu kolegi. Hodowla się rozwijała pomyślnie, co oznacza, że w akwarium kłębiła się coraz liczniejsza mysia  społeczność. I pewnego dnia, w czasie pobytu myszek pod naszym dachem, całe to towarzystwo jakimś cudem wylazło z akwarium i rozlazło się po okolicy, czyli po całym mieszkaniu. Może i dalej zawędrowało, co, biorąc pod uwagę dużą liczbę kotów na naszym osiedlu, mogło być dla myszek tragiczne. Odławianie zwierzątek trwało na tyle długo, i wywołało tyle domowych spięć, że wspólnicy podjęli decyzję o rozwiązaniu spółki hodowlanej. Myszy zostały przekazane innym zapaleńcom. Do dziś nie rozumiem, w jaki sposób udało się memu synowi uzyskać moją zgodę na wniesienie akwarium z myszami do naszego domu. Może to „naszego domu” miało znaczenie. Do mojego bym nie wpuściła.

Aktualnie moje relacje z myszami są poprawne. Wiem, że istnieją, ale trzymam się od nich z daleka. One, szczęśliwie, też omijają moje terytorium. Co prawda nie odpuszczają mi inne gryzonie, myszopodobne nornice, ale to już inna bajka.

A Myszka Miki nigdy nie była moim idolem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz