Nigdy, ani to nigdy
nie chciałam być myszą. Kiedy w dzieciństwie bawiliśmy się w zwierzęta, wcielałam
się w różnych przedstawicieli fauny, najchętniej w wiewiórkę, ale nawet na myśl
mi nawet nie przyszło, by przybrać postać myszki. I nie o jej szarość tu
chodziło, co o życie w wiecznym zagrożeniu Ptaszyska, kociska, ludziska –
wszystko to na biedną myszkę nieustannie czyhało. Nie, myszą być nie chciałam.
Kontakty z myszami
miewałam, a jakże. Pamiętam, jak tata rozstawiał pułapki na myszy i pamiętam ich
ofiary. Widok porażający dla dziecka, więc potem pułapki zniknęły, a jeśli
były, to stosowane z większą dyskrecją przez szanownych dorosłych.
Kolejny, bliski kontakt z myszami przeżyłam w dorosłości. Mój nastoletni syn założył wraz ze swym szkolnym
kolegą ich hodowlę. Akwarium z rzeczonymi zwierzątkami zmieniało lokalizację:
bodaj tydzień w naszym domu, tydzień w domu kolegi. Hodowla się rozwijała
pomyślnie, co oznacza, że w akwarium kłębiła się coraz liczniejsza mysia społeczność. I pewnego dnia, w czasie pobytu
myszek pod naszym dachem, całe to towarzystwo jakimś cudem wylazło z akwarium i
rozlazło się po okolicy, czyli po całym mieszkaniu. Może i dalej zawędrowało,
co, biorąc pod uwagę dużą liczbę kotów na naszym osiedlu, mogło być dla myszek
tragiczne. Odławianie zwierzątek trwało na tyle długo, i wywołało tyle domowych
spięć, że wspólnicy podjęli decyzję o rozwiązaniu spółki hodowlanej. Myszy
zostały przekazane innym zapaleńcom. Do dziś nie rozumiem, w jaki sposób udało się
memu synowi uzyskać moją zgodę na wniesienie akwarium z myszami do naszego
domu. Może to „naszego domu” miało znaczenie. Do mojego bym nie wpuściła.
Aktualnie moje
relacje z myszami są poprawne. Wiem, że istnieją, ale trzymam się od nich z
daleka. One, szczęśliwie, też omijają moje terytorium. Co prawda nie odpuszczają mi inne gryzonie,
myszopodobne nornice, ale to już inna bajka.
A Myszka Miki nigdy
nie była moim idolem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz