W dzieciństwie cmentarz nie budził we mnie grozy.
Ciekawił, opowiadał, wzruszał, krył też wiele tajemnic. Fascynowały, a nie
przerażały niedomknięte grobowce, świeżo wykopane doły. My, dzieci,
potrafiliśmy długo krążyć cmentarnymi alejkami, oglądać nagrobki i wczytywać
się w treść napisów. Tłumaczyłam młodszemu bratu, kto tu leży i dlaczego.
Czasem trochę zmyślałam, z reguły jednak wspierałam się wcześniej usłyszanymi
od babci historiami o spoczywających na cmentarzu. Przyglądaliśmy się zdjęciom
zmarłych i próbowaliśmy wyobrazić sobie, jacy byli.
W przeddzień Wszystkich Świętych szło się na cmentarz
na dłużej. Trzeba było wyszykować grób, a właściwie groby, bo dbaliśmy też o
leżący w sąsiedztwie opuszczony grób jakiejś nieznanej nam kobiety. Mycie
płyty, wybłyszczanie, układanie wzoru z gałązek świerkowych - to były wcale
niełatwe zadania. Wymagały staranności i cierpliwości. Dorośli koncentrowali
się na grobie dziadka, my dzieci na tym drugim grobie, aby nie był gorszy, aby
niczego mu nie brakowało.
Najważniejszy był jednak dzień 1 listopada. Już
wczesnym rankiem ktoś z dorosłych, najczęściej tata, biegł ze świeżymi kwiatami
na cmentarz, by nadać grobom ostateczny szlif. Wieczorem strach było kwiaty
zostawiać, bo przecież „ukradną, jak amen
w pacierzu ukradną”. Rodzice kupowali, od zawsze, złocisto-rudawe podwójne
chryzantemy. Przepiękne.
Nieco później, w porze obiadowej, babcia biegła na cmentarz z lampkami. Początkowo były to znicze robione przez nią własnoręcznie, domowymi sposobami, głównie w musztardówkach, potem - kupowane w sklepach kolorowe seryjne lampki. I na koniec - następowała godzina męki, czyli szykowanie się do wyjścia. Dlaczego męki? Dlatego, że wbijano nas w zimowe buty, zimowe kurtki, czapki, rękawiczki, często świeżo nabyte, więc nie bardzo wygodne. Ubierano nas ciepło, i to, mam wrażenie, niezależnie od tego, jaka panowała temperatura. Co prawda, muszę tu oddać sprawiedliwość rodzicom, w tamtych czasach we Wszystkich Świętych najczęściej było bardzo zimno, często mroźnie, a nawet śnieżnie.
Nieco później, w porze obiadowej, babcia biegła na cmentarz z lampkami. Początkowo były to znicze robione przez nią własnoręcznie, domowymi sposobami, głównie w musztardówkach, potem - kupowane w sklepach kolorowe seryjne lampki. I na koniec - następowała godzina męki, czyli szykowanie się do wyjścia. Dlaczego męki? Dlatego, że wbijano nas w zimowe buty, zimowe kurtki, czapki, rękawiczki, często świeżo nabyte, więc nie bardzo wygodne. Ubierano nas ciepło, i to, mam wrażenie, niezależnie od tego, jaka panowała temperatura. Co prawda, muszę tu oddać sprawiedliwość rodzicom, w tamtych czasach we Wszystkich Świętych najczęściej było bardzo zimno, często mroźnie, a nawet śnieżnie.
My, dzieci, otrzymywaliśmy w tym dniu trochę gotówki,
za którą od handlarzy stojących przed cmentarzem kupowaliśmy dużo białych
świec. Ganialiśmy potem z nimi po cmentarzu, dbając o to, by żaden grób nie był
ciemny. Światełko miało się palić dla każdego. Kiedy świece się kończyły,
szliśmy na całość i podkradaliśmy lampki dziadkowi. Oczywiście do czasu, bo
proceder nie spotkał się z entuzjazmem dorosłych.
W czasie mszy i procesji staliśmy, tak jak kazał
obyczaj, przy swoim grobie. Lampki paliły się z pełną mocą, chryzantemy
rozkwitały i grób wyglądał przepięknie. Babcia stała dumnie, bo to w końcu jej,
przede wszystkim jej zasługa. O wszystko zadbała. Nawet o to, żebyśmy my,
dzieci, wyglądały porządnie i grzecznie. Ja też czułam wagę chwili, więc
modliłam się z przejęciem i od czasu do czasu polerowałam fotografię dziadka.
Po mszy był czas swobody. Rodzice spotykali znajomych, toczyli jakieś nudne rozmowy, więc jak tylko nadarzała się okazja, urywaliśmy się i zaczynaliśmy swobodne buszowanie po cmentarzu. Zaglądaliśmy też na leżący obok cmentarz żołnierzy radzieckich, by i tam zapalić naszą świeczkę. Pamiętam, że razu pewnego - byliśmy już wtedy nieco starsi - urwaliśmy się naprawdę, bo poszliśmy do kina i w pustej sali kinowej (ta pustka pogłębiła naszą świadomość grzeszności czynu) zaliczyliśmy jakiś seans filmowy. Upiekło się nam, bo babcia, najczujniejsza, wróciła wcześniej do domu, a rodzice, przejęci cmentarnym życiem towarzyskim, nie zauważyli, że ich dzieci zniknęły na tak długo.
Po mszy był czas swobody. Rodzice spotykali znajomych, toczyli jakieś nudne rozmowy, więc jak tylko nadarzała się okazja, urywaliśmy się i zaczynaliśmy swobodne buszowanie po cmentarzu. Zaglądaliśmy też na leżący obok cmentarz żołnierzy radzieckich, by i tam zapalić naszą świeczkę. Pamiętam, że razu pewnego - byliśmy już wtedy nieco starsi - urwaliśmy się naprawdę, bo poszliśmy do kina i w pustej sali kinowej (ta pustka pogłębiła naszą świadomość grzeszności czynu) zaliczyliśmy jakiś seans filmowy. Upiekło się nam, bo babcia, najczujniejsza, wróciła wcześniej do domu, a rodzice, przejęci cmentarnym życiem towarzyskim, nie zauważyli, że ich dzieci zniknęły na tak długo.
No i w końcu następował na cmentarzu wieczór.
Rozgrzane od lampek powietrze. Feeria kolorów. Wszyscy poruszali się jakoś
wolniej, rozmawiali ciszej lub po prostu milkli. Tego nastroju nie da się z
niczym porównać i nie da się zapomnieć. A w domu czekała smaczna, ciepła
kolacja. I jeszcze trzeba było zostawić na stole jedzenie dla zmarłych, których
dusze nas tej nocy odwiedzą.
W Zaduszki też
odwiedzaliśmy cmentarz, ale już tylko w towarzystwie babci. Rodzice pracowali.
*To wspomnienie pochodzi z
mojej książki; Pora jesieni, pora wspominania. Czyli wszystko się zgadza: jest
jesień i jest pora wspominania.
To prawda, tylko wyprawy na cmentarz w coraz to innym składzie i aura coraz cieplejsza...
OdpowiedzUsuńZwłaszcza ten "coraz to inny skład" w tym dniu zasmuca. I bynajmniej nie dlatego, że "nowych" przybywa, ale z uwagi na tych, których ubywa.
UsuńDziś smutny dzień...bez taty...
OdpowiedzUsuńJeśli dobrze zrozumiałam, żałoba jest bardzo świeża. I ten dzień wyjątkowo smutny. Serdecznie pozdrawiam i wysyłan dużo ciepłych myśli.
Usuń:( To chyba nie przestanie boleć , szczególnie w takim dniu jak dziś
OdpowiedzUsuńBoli, zawsze boli.
OdpowiedzUsuńI nadal tak jest Ewo. Tylko że nas coraz częściej zastępują dzieci albo wnuki. Wczoraj młodszy wnuk zasugerował mi abyśmy poszli jeszcze raz na ten cmentarz gdzie leży jego prababcia żeby zobaczyć czy te lampki nadal się palą .... no jak to wygląda wieczorem...I poszliśmy.
OdpowiedzUsuńMoja wnuczka niespełna roczna. Przyjdzie poczekać na takie wspóne przeżywanie. Może się uda.
OdpowiedzUsuń