W ramach blogu prowadzonego w Onecie robiłam regularne przeglądy
przedwojennych Płomyków i bardzo mnie to zajęcie pochłaniało. I dlatego,
postanowiłam niektóre płomykowe posty, po drobnych redakcyjnych przeróbkach,
przypomnieć. Może komuś się spodobają?
Wielki Tydzień i
Wielkanoc. W Płomyku kilka tekstów religijnych. Opis triumfalnego wjazdu
Jezusa na osiołku do Jerozolimy*:
„ - Hosanna! Błogosławiony, który idzie w imię
Pańskie, Król Izraelski – wołał lud żydowski i rzucał szaty i gałęzie palmowe
na drogę, po której na małym osiołku jechał Jezus Chrystus ku miastu swej
przyszłej męki i chwały”.
Jest wiersz Anny Rudawcowej ”Ukrzyżowany”.
Szczególnie wzrusza mnie ten jego fragment:
„Uczyłem: ludzie braćmi są … A siłą, która
zwycięża lęk, zło i tęsknotę, jest wolność, jest braterska, wielka miłość! Dano
mi krzyż… I ciernie … I Golgotę …”.
I jeszcze jeden
wiersz - Wandy Malickiej „W Palmową Niedzielę”:
„W wiosenną Kwietną Niedzielę, w kościele
kłonią się palmy, a wiatr po polach lata i śpiewa psalmy. Wiatr resztki śniegu
uprząta, żeby nie było już zimy, bo może Chrystus tu wstąpi w drodze do
Jerozolimy. Idzie, a drogę Mu ściele swą białą szatą mgła ranna, organy grają w
kościele, w polu wiatr śpiewa: Hosanna”.
I „Kwietniowy ranek” M. Czerkawskiej o tym, jak to trzy Maryje odkryły, że grób
Chrystusowy jest pusty. I jeszcze bajka, dla najmłodszych czytelników, Wandy Grodzieńskiej, o białym baranku, co wędrował po świecie i
szukał Chrystusa, aż ulitowało się nad nim słońce, zrobiło mu z promieni drogę
złocistą do nieba i „(…) chociaż stało
się to dawno, dawno temu, co rok w Niedzielę Wielkanocną o świcie widać na
słońcu skaczącego baranka”.
Cała seria artykułów
o zwyczajach wielkanocnych. Wanda
Grodzieńska pisze o świętowaniu na
Helu, czyli o przynoszeniu w Wielką Sobotę święconego ognia z kościoła do
domu; o zatykaniu wierzbowych gałązek w budynkach gospodarczych, by złe duchy
nie straszyły i nie odbierały krowom mleka; o myciu się bieżącą, czyli rzeczną,
wodą w Wielką Niedzielę, koniecznie przed wschodem słońca, aby uniknąć wrzodów
i krost przez cały rok.
Z kolei W. Dybusowa opisuje świętowanie na Mazowszu i takie rytuały
jak: chodzenie po chatach z Gaikiem i z Kogutkiem;
wylewanie barszczu na znak, że post się kończy;
struganie drewnianych grzechotek po to, by w Wielki Czwartek z samego
rana „po całej wiosce niemiłosierny hałas czynić”. Jest i ciekawostka. Okazuje się, że ongiś dyngusikiem
na Mazowszu zwano nie śmigus tylko podarunek wręczany chodzącym po wykupie.
O tym, jak wygląda „Wielki Tydzień w Sandomierskiem”,
pisze M. A. Kasprzycka. Jest o stukocie kołatek i terkotaniu trajkotek w
Wielki Czwartek; jest o odwiedzaniu kościołów w Wielki Piątek; jest o paleniu
tarniny i święceniu wody w Wielką Sobotę; jest o pieczeniu i o święconkach;
jest i o rezurekcji, „A kiedy dzwony radośnie uderzą zwiastując
Zmartwychwstanie i procesja trzykrotnie okrążać kościół zacznie, zwycięskie
alleluja bije w niebo, a zapach świeżo rozkwitłych wierzb miesza się z dymem
kadzidłowym”.
No i pora na „Obyczaje wielkanocne na Podhalu i
Huculszczyźnie”. Autor (autorka?) tekstu, podpisany (-a) jako Om, zaczyna
od Podhala, jako że: : „Góral z Podhala,
chłop tęgi, jak to mówią „i do tańca i do różańca” obchodzi bardzo uroczyście święto Wielkanocy”. Na tych terenach
bardzo starym zwyczajem jest obmywanie całego ciała w Wielki Piątek,
koniecznie w nocy, pomiędzy godziną
pierwszą a drugą, a także: kadzenie
drzew w Wielką Sobotę dla ochrony przed robactwem i dla zapewnienia
urodzaju; wysyłanie po powrocie z
kościoła najmłodszych dzieci nad rzekę, po to, by zobaczyły „jak garnek żuru
wpada do wody”, a dorośli mogli w tym czasie spokojnie spożyć posiłek.
Jest i o tym, że po
powrocie z kościoła „Gaździna niesie do
obory część święconego i sypie je do żłobów błogosławiąc swój dobytek”.
Na Huculszczyźnie też jest uroczyście, a
świętowanie rozpoczyna się „na
długo przed samą Wielkanocą, która w ich języku nazywa się Wełykydeń”. Już
w połowie postu zaczynają się świąteczne przygotowania. Huculi słyną z pięknych
kraszanek i wierzą w ich moc odwracania czarów i uroków. W Wielką Środę (Żywną
Seredę) wypiekane są małe bochenki żytniego niekiszonego chleba, tzw. paski. W trakcie pieczenia obowiązuje
wiele obrzędów odganiających zło.
W Wielki Piątek nie wolno rozniecać ognia, za to w Wielką Sobotę dymi się na potęgę, gotując i piekąc. I w końcu jest długo oczekiwana Wielka Niedziela. Wszyscy spieszą do cerkwi. „Święcenie potraw odbywa się na cmentarzu, gdzie rozkłada się jadło na grobach zapraszając duchy zmarłych do wspólnej uczty. Potem następuje składanie życzeń i obdarowywanie biedniejszych święconym”.
W Wielki Piątek nie wolno rozniecać ognia, za to w Wielką Sobotę dymi się na potęgę, gotując i piekąc. I w końcu jest długo oczekiwana Wielka Niedziela. Wszyscy spieszą do cerkwi. „Święcenie potraw odbywa się na cmentarzu, gdzie rozkłada się jadło na grobach zapraszając duchy zmarłych do wspólnej uczty. Potem następuje składanie życzeń i obdarowywanie biedniejszych święconym”.
Paski piecze się też
na Rusi. Jak pisze A. Karwowska: „Mają one kształt okrągłych bochenków, a ubierane są krzyżykami,
ptaszkami i różami wyrobionymi z kruchego ciasta. Pasek musi na święta być
tyle, ile jest osób w rodzinie”.
Wyjątkowo starannie na Wielkanoc bieli się lepione z gliny chaty, a w
Wielką Sobotę późnym wieczorem myje dzieci. O północy wszyscy idą do cerkwi. „Gospodynie obładowane zapasami, stają u
wejścia i czekają na poświęcenie przyniesionego jadła. Wreszcie chór zaczyna
śpiewać: Christos woskries! Alleluja. Kapłan w pontyfikalnym stroju przystępuje
do święcenia. Za kapłanem idą mali
chłopcy zbierając od wiernych ofiary w naturze: jaja i chleby”.
Po poświęceniu jest uroczyste nabożeństwo, a po jego zakończeniu kapłan całuje krzyż i wypowiada sakramentalne słowa: Christos woskries. Parafianie odpowiadają mu: Wo istinu woskries. I całują się między sobą. „Kiedy w okresie trzech wielkanocnych dni, czyjś najzawziętszy wróg podejdzie ze słowami: Christos woskries, nie wolno mu nie przebaczyć doznanych uraz, ale należy odpowiedzieć wedle zwyczaju i trzykrotnie go ucałować”.
Po poświęceniu jest uroczyste nabożeństwo, a po jego zakończeniu kapłan całuje krzyż i wypowiada sakramentalne słowa: Christos woskries. Parafianie odpowiadają mu: Wo istinu woskries. I całują się między sobą. „Kiedy w okresie trzech wielkanocnych dni, czyjś najzawziętszy wróg podejdzie ze słowami: Christos woskries, nie wolno mu nie przebaczyć doznanych uraz, ale należy odpowiedzieć wedle zwyczaju i trzykrotnie go ucałować”.
W Wielką Niedzielę
całą wieś się bawi na placu przedcerkiewnym w świąteczne tradycyjne gry, a w
drugi dzień świąt wszyscy wędrują na
cmentarz: „Po głośnym odmówieniu „Ojcze Nasz” wszyscy zabierają się do
jedzenia wierząc, że w tej chwili zmarli siedzą obok nich i uczestniczą w
biesiadzie”. Przed odejściem zostawia się nieco jadła na mogiłach. Jadło to
oczywiście znika „wyzbierane przez
dziadków”. „W Poniedziałek przyjęty jest zwyczaj obdarowywania się pisankami,
przebierania się i oblewania wodą. Skorupki z pisanek wrzuca się do potoku. Ma
to znaczenie symboliczne: aby popłynęły do Morza Czarnego, by ci, którzy są w
tureckiej niewoli, wiedzieli, że nadeszło Święto Zmartwychwstania”.
Jest w numerze
również coś dla maluchów, czyli sympatyczna rymowanka H. Janiuszewskiej „O
Wielkanocnym dziękczynieniu”. Każdy za co innego dziękuje Bogu: jejmość za
udane wypieki, „Że mi się wszystko dobrze
upiekło, nic nie spaliło, nic nie uciekło”; jejmościanka pierwsza –
Jagienka - za korale i sukienki, za śpiewy, tańce i śmieszne dyngusy, za piękne
stoły, białe obrusy, „Za tę Wielkanoc, i
za święcone, i za korale moje czerwone”, jejmościanka druga – Walerka – za
miłe krówki, za łąki w kwiatach, za cielątka, za źrebięta, „Dzięki Ci, Boże za stadka krów, za świnki,
konie, ćwierkliwy drób… Dzięki ci Boże Zmartwychwstały, łaskawym okiem stadek
strzegący…”; jejmościanka trzecia – cichutka – dziękuje żarliwie za „… słońca blaski promienne! Za wierzby w
srebrze młodych kocanek, za ćwierki ptasie w świeży poranek” itd. A Anieli te dzięki zbierają i zanoszą do
Nieba.
Dla porządku muszę
zajrzeć do mojego ulubionego działu: Z
bliska i z daleka. Jest smutna wiadomość. Przytoczę dosłownie: „Dnia
13 marca pod naciskiem Niemiec prezydent Republiki Austriackiej Miklas ustąpił
ze swego stanowiska i przekazał władzę zwolennikowi Hitlera, kanclerzowi
Seyss-Inquartowi, który ogłosił przyłączenie Austrii do Niemiec. Od tej chwili
Austria przestała być samodzielnym państwem i stała się prowincją państwa
niemieckiego. Obecnie pracuje się nad tym, żeby rząd i administracja w obu
częściach państwa były jednolite. Mapa Europy w ciągu kilku dni zmieniła wygląd”.
Tylko tyle. Bez komentarza.
Na wypadek, gdyby
komuś udało się cofnąć w czasie, do
marca 1938 roku, informuję, że przez godzinę w okolicy Ogrodu Zoologicznego w
Warszawie harcowały siedmiomiesięczne lwiątka. Uciekły swemu opiekunowi w
czasie spaceru.
Bo Świerszczyki i Płomyczki to skarbnica wiedzy wszelakiej:-)
OdpowiedzUsuńI przyjemności dla drzemiącego w nas dziecięcia.
OdpowiedzUsuńPłomyki jeszcze są wydawane??? To była moja lektura; Płomyki, Świerszczyki, ale kiedy to było??? już nie pamiętam ani jednego.
OdpowiedzUsuńŚwierszczyki tak. Są wydawane. Co do Płomyków to chyba już nie. Pozdrawiam.
UsuńZ tym barszczem nazywanym i żurkiem to czytałam i pisałam przy okazji Środy Popielcowej...bo to jakby początek był barszczu żurku w dawnych czasach postu ...
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie powspominać, ale ten rok jakiś taki nie w pełni szczęśliwy...
OdpowiedzUsuńNajsmutniejszym Płomykiem był dla mnie ten wydany z data 12 września 1939 roku. W ogóle smutno, gdy myśli się o czytelnikach Płomyków przedwojennych, dzieciakch, których świat uległ zagładzie 1 września 1939 roku
OdpowiedzUsuńPrzypomniałaś mi Ewo, że i ja przecież czytałam Płomyki, Płomyczki i Świerszczyki. I chyba jeszcze mam je w piwnicy. To przecież grzech że tam leżą - prawda???
OdpowiedzUsuńOj grzech. Zwłaszcza żal tych najstarszych, bo gotowe nie przeżyć tej marginalizacji.
OdpowiedzUsuń