Adieu moje książki

We wszystkich moich domach zawsze było mnóstwo książek. I tak jest nadal. Nawet te najstarsze i najbardziej podniszczone towarzyszki mojego dzieciństwa zajmują kilka półek regału. Kiedy przeczytałam „Rzeczy których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy, zrozumiałam, że nie będę liczyć na decyzje potomnych, co z moich książek zostawić, a co oddać na makulaturę, tylko załatwię to osobiście. I nie tyle powyrzucam te wszystkie tomiska, chudsze i grubsze, na śmietnik (rzecz jasna w ramach selektywnego odbioru odpadów), co znajdę dla nich nowe domy. I tak powstał scenariusz do realizacji. Będę zdejmować z półek kolejne książki, czytać je po raz ostatni, oddawać im hołd w blogu i oddawać w ręce tych, których ucieszą. Przeczytają, odłożą na swoją półkę, albo puszczą w dalszy obieg. Zapraszam do lektury postów z serii ADIEU MOJE KSIĄŻKI.

wtorek, 2 października 2018

Rękawiczkowy dylemat



Osiedlowa uliczka. Jakaś kobieta podnosi z trawnika nieco zabłocone i przysypane listkami rękawiczki. Najpierw jedną, potem drugą. Widać, że rękawiczki niedrogie, ale, mimo zabłocenia, śliczne. Pani zauważa, że ja zauważam, więc pyta:

– Co z tym zrobić? Takie ładne.
-  Bo ja wiem? – odpowiadam pytaniem na pytanie i zatrzymuję się przy pani. Obserwuję, jak próbuje je położyć na chodniku w widocznym miejscu, ale, jak słusznie stwierdza, tu się szybko zabłocą. Potem próbuje je powiesić na niskim siatkowym płotku odgradzającym trawnik od chodnika i cały czas patrzy na mnie pytająco.
Wiatr wieje. Prawdopodobieństwo, że za chwilę zwieje rękawiczki, a jak nawet ich nie zwieje, to rozerwie, jako że zaczepione są na drucie, jest wysokie.  
I nie wiedzieć dlaczego, nagle wypowiadam znamienne słowa:
- Niech je pani zabierze. Na pewno się komuś przydadzą, a tutaj tylko się zniszczą.
Po czym, by nie patrzeć pani na ręce, jak typowy szatan-kusiciel, szybko się oddalam.
I teraz się zastanawiam. Mimo kilkudziesięciu lat aktywnego, i od czasu do czasu refleksyjnego, życia, naprawdę nie wiem, co należało zrobić. Szansa na to, że właścicielka rękawiczek wróci, odnajdzie swoja zgubę i się ucieszy – rzecz jasna istnieje. Istnieje jednak i taka możliwość, że liść, jesienny liść, przysypie rękawiczki, a deszcz dokona reszty zniszczeń i zostaną na zawsze pogrzebane,  smutne, bezużyteczne, na osiedlowym trawniku. 
To było prawdopodobnie z serii: jak się nie ma prawdziwych problemów, to się je wymyśla. A może nie?

6 komentarzy:

  1. Jednak powiesiłabym na tym płotku ...albo gdzieś w pobliżu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak najczęściej robimy. Ale chyba nikt nie zweryfikował do kogo potem trafiają. Do właściciela, czy niekoniecznie.

      Usuń
  2. Trudna decyzja, można oddać w pobliskim sklepie lub kiosku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle, że w przypadku straty portfela to i owszem rozpytujemy w takich miejscach. W przypadku rękawiczek - rzadko.

      Usuń
  3. Jak by nie zabrała ich ta kobieta to zabrał by je ktoś inny i to może niekoniecznie właściciel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę, chyba że po kilku godzinach by zmokły, zabrudziły siei straciły na atrakcyjności.

      Usuń