Wieczorową
porą otrzymałam maila z fotkami z tzw. imprezy. Na tyle ważnej, że
przygotowałam się na nią staranie. Nawet się uczesałam, co w moim przypadku nie
jest oczywiste. Często bowiem o czesaniu się zapominam. Ubrałam się w sposób
bardziej przemyślany niż zwykle. I na koniec, wklepałam co nieco kremu w „z
lekka przywiędłe” policzki. Makijażu nie używam, więc na opisanych wyżej
zabiegach akcja prewencji imprezowej się skończyła.
No
i wieczorową porą zobaczyłam jej efekty, czyli siebie na tych nieszczęsnych,
dołączonych do maila, zdjęciach. Żakiet krzywo zapięty. Plecy zgarbione.
Podbródek obwisły. Nos poddający się w pełni prawu ciążenia. Bolesna
konfrontacja wyobrażenia siebie z rzeczywistością. Moja próżność aż jęknęła z
rozpaczy na ten widok. I jakoś dziwnie się skuliła.
W
zasadzie: najgorszy to ten podbródek. Jakiś taki niepotrzebnie duży i jakiś
taki beztroski w swej tendencji do zwisania. Żyjący własnym życiem. Mój drugi
podbródek.
Stanęłam
przed lustrem i przyjrzałam się sobie starannie. Sprawdziłam kilka opcji.
Okazało się, że najlepiej, co nie znaczy dobrze, wypadam w wersji „Ania z
Zielonego Wzgórza”. Pozycja swoistego wywyższenia się, czyli zadzieranie
nosa połączone z wysunięciem brody do przodu. Tyle, że to pozycja męcząca.
Uciążliwa dla karku. Bolesna. W każdej innej wersji jest jednak źle. Podbródek
zwisa. Zdjęcia nie kłamały. A ja...
Chciałabym
przecież olśniewać innych swym wyglądem. Jeśli nawet nie na co dzień, w świecie
realnym, to przynajmniej na fotografiach, które pozostaną moim śladem na tej
ziemi, kiedy mnie już na niej nie będzie. Nie chcę utrwalenia drugiego
podbródka dla potomnych, chcę by pamiętano czystą linię mej twarzy i szyi.
Nawet za cenę grzechu przeciw prawdzie.
Zdjęcia
przysłano wieczorem, więc miałam noc całą na przemyślenia. Po pierwsze, czy
jestem próżna? Odpowiedź była twierdząca. Po drugie, czy zrezygnować z
próżności? Próżność zawiera w sobie konieczność posiadania wysokiego mniemania
o sobie połączonego z potrzebą bycia podziwianym przez innych. Czy lepiej
odczuwać potrzebę posiadania niskiego mniemania o sobie połączonego z potrzebą
wywierania na innych niekorzystnego wrażenia? Bzdura. Próżność mimo wszystko
wydaje mi się bardziej konstruktywna. Zwłaszcza, jeśli ograniczyć ją do linii
podbródka. Nos niech sobie zwisa. Jakoś się tym faktem pogodzę. O podbródek
będę jednak walczyć i wierzę, że nadejdzie taki dzień, gdy wieczorową porą ktoś
prześle mi maila ze zdjęciami, a na nich będę ja z młodzieńczym, jędrnym
podbródkiem. A zresztą, co mi szkodzi, na tych zdjęciach będę w ogóle bez
podbródka.
*Tekst z mojego onetowskiego bloga.
Wystarczy świadomie podchodzić do zdjęcioroba. Napinać co się da, ukrywać to, co się napiąć i wysmuklić nie da i uśmiechać się. uśmiechać...
OdpowiedzUsuńCały arsenał chwytów i sposobów funkcjonuje w sieci. Wszyscy oszukują, a dziewczyny, które wcale oszukiwać nie muszą robią to najczęściej. Od nich można się uczyć
Czyli trenować, trenować, a efekty będą. Na dodatek uwiecznione dla potomnych.
UsuńEEeeeee tam, próżność w osobistym, skrytym wydaniu jest bardzo mobilizująca. Gorzej, gdy próżność wyłazi na zewnątrz i drze nosa. O, trzeba się wtedy mocno nad sobą zastanowić.A ja i tak widzę, że czy ona w wydaniu skrytym, czy jawnym i tak przeważnie jest złośliwie komentowana. Wystarczy, że zapytasz czy nie rozmazało ci się oko, albo roztargniona przejdziesz obok kogoś, kogo powinnaś z (obowiązkowo)uśmiechem powitać. No to wtedy jesteś próżna i zarozumiała do kompletu.
OdpowiedzUsuńJa już nie mam złudzeń, zawsze na fotografii źle wyglądałam i wyglądam.
A ja ciągle się łudzę, że lepiej wyglądam niż na fotografiach i że da się to na fotografiach to udowodnić. Swoją drogą, może nie jest ostatnio ze mną najlepiej, bo coś za skwapliwie ustepują mi miejsca w tramwajach.
UsuńDawno już się przekonałam, że w pewnym wieku to albo fotki pozowane, albo wcale, bo na tych robionych na żywo, znienacka, to wygląda się na swój wiek, a na tych oficjalnych, to można co nieco miną i ustawieniem dorobić...
OdpowiedzUsuńCzy to próżność? Może trochę, ale jeśli fotki dla potomnych, to chciałoby sie lepiej wypaść...
Mnie aparat nie kocha, a już selfie, to odpada kompletnie, sama siebie nie poznaję wtedy...
Dziś popozowalam. Do fotografii z wnuczką. I nawet się nie zmartwiłam, że ona jednak na zdjęciu wyszła lepiej ode mnie.
OdpowiedzUsuńNie przejmuję się podbródkiem, fałdkami, obwisłymi powiekami.Czy ja się muszę wszystkim podobać?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ale żeby chociaż sobie się podobać...
OdpowiedzUsuńPiękna i młoda juz byłam. Teraz jestem taka jaka jestem.
OdpowiedzUsuńTo szczęściara z Ciebie, że byłaś piękna i młoda. Ja raczej tylko młoda.
OdpowiedzUsuńZa bardzo się rozpędziłam z tą urodą w młodości. Napisałam tak, bo po prostu w młodości jesteśmy ładniejsze niż pózniej...
UsuńTak naprawdę to zawsze miałam mnóstwo kompleksów - a to za duży nos, a to za chuda byłam, a tu biust za mały miałam...
Jak najbardziej. Piękno jest w końcu relatywne. Aktualnie nawet się sobie podobam na fotografiach sprzed lat, a wtedy uważałam, że wyszłam na nich beznadziejnie. Na aktualnych fotografiach też wyglądam okropnie.
UsuńKażdemu z nas zdarza się być czasem próżnym.
OdpowiedzUsuń