Pokolenie
zobowiązuje. I dlatego, nie sposób nie napisać dzisiaj choć kilku słów o
Pierwszomajowym Święcie, a najlepiej zdań kilka. Od razu zaznaczam, że rozumiem
całą złożoność uczczenia tego dnia w polskich realiach, ale ta złożoność nic
nie odbiera istocie Święta Pracy, obchodzonego od 1890 roku, również na
ziemiach polskich. Święto wprowadziła II Międzynarodówka dla upamiętnienia
wydarzeń z początków maja 1886 roku w Chicago, mających miejsce podczas
strajku, którego jednym z postulatów było wprowadzenie 8 - godzinnego dnia
pracy.
Z
wczesnego dzieciństwa obchodów 1 Maja nie pamiętam. Bardziej utkwiły mi w
pamięci procesje Bożego Ciała, jako że wychodziły z kolegiaty do Rynku, gdzie
były cztery ołtarze, ubierane przez przedstawicieli różnych cechów. Jeden stał
zawsze przed kamienicą, w której mieszkaliśmy, więc mogłam śledzić z okien
przygotowania. Poza tym, jako sypiąca kwiatki, brałam w procesji aktywny udział.
W uroczystościach, jak sięgnę pamięcią, zawsze uczestniczyły tłumy. I prawie
zawsze było słonecznie.
Pochody
pierwszomajowe zaczęłam zauważać, tak naprawdę, dopiero stając się
uczennicą szkoły podstawowej. Uczniowie w pochodach uczestniczyli, czyli,
biorąc pod uwagę łączną długość mojej szkolnej edukacji, w najlepszym razie
zaliczyłam co najmniej 11 pochodów, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że
niektóre z nich jednak opuściłam. Choćby z uwagi na wrodzone lenistwo i różne
inne okoliczności. Główne uroczystości, podobnie jak te opisane wyżej, odbywały
się również na Rynku. I oczywiście były tłumy. I z reguły było słonecznie. Były
co prawda nudne przemówienia, ale nikt mi nie kazał ich słuchać, a całość
nie budziła mojej niechęci. Ba, nawet cieszyła. Coś się działo. W cukierni
pojawiały się pierwsze lody. I zimna oranżada. I były przewidziane atrakcje
popołudniowe. A od rana grzmiała muzyka z głośników porozwieszanych na głównych
ulicach, czyli przede wszystkim na Rynku. Muzyka okolicznościowa.
W
czasie studiów, w Warszawie i później, kiedy to stałam się rzeczywistym
przedstawicielem klasy pracującej, w pochodach nie brałam udziału. Nie dlatego,
że kierował mną jakiś bojowy opozycyjny duch, tylko dlatego, że nikt mi nie
kazał, a sama takiej potrzeby, mimo skojarzeń dziecięcych, nie czułam. Był
jeden wyjątek, połowa lat 70., kiedy to, mieszkając przy Marszałkowskiej,
włączyłam się do pochodu, by z bliska obejrzeć tych, co to na trybunie witali
„rozentuzjazmowany tłum.
Reasumując,
pozytywna, choć słabo przekładalna na zachowanie, jest moja postawa
wobec Święta Pracy. Czuję jego sens. Gdzieś tam w pamięci odzywa
się rymowanka, którą kiedyś raczyła mnie koleżanka, i którą pamiętam trzy po
trzy. Znamienna rymowanka:
„-
Gdzieś daleko na sztandarze jakiś napis lśni. Ja nie dojrzę w tłumie, w gwarze.
Hej, pomóżcie robociarze, przeczytajcie mi.
- Też
nie widzę, łza się kręci, w oku jakaś łza. Czekaj, powiem ci z pamięci. Niech
się nasze Święto świeci, i niech kwitnie maj”
W odtworzeniu atmosfery pierwszomajowej sprzed lat
pięćdziesięciu zawierzyłam youtube'owi. Poszukałam stosownych pieśni. No i znalazłam różne składanki. Do wyboru, do koloru.
Posłuchałam, ale to nie to samo, co z głośników na Rynku. Przy okazji odkryłam,
że moje kochane piosenki, takie jak: Mały pokoik na Mariensztacie; Na
prawo most, na lewo most oraz Trzej przyjaciele z boiska,
to piosenki zakwalifikowane przez autorów składanek jako komunistyczne. Źle to
im to wróży, niestety. Piosenkom, nie autorom.
A ja pamiętam doskonale, bo chodziłam jako dziecko z rodzicami, dostałam balony i lody.
OdpowiedzUsuńW szkole jak w szkole, zaczął się człowiek buntować w liceum, a że pracowałam też w szkole, więc jako opiekun musiałam iść, niezależnie od poglądów i chęci...
W sumie szkoda, że święto ludzi pracy przybrało u nas taką formę, znienawidzoną w końcu...
Tak właśnie niestety się stało.
UsuńNadmiernie gloryfikować i niesprawiedliwie potępiać w czambuł, to nasze sporty narodowe. Eh...
OdpowiedzUsuńFaktycznie lubimy to robić.
UsuńTylko dwa razy uczestniczyłam w pochodzie pierwszomajowy. Nikt mi nie kazał, po prostu zrobiłam to z włąsnej woli. Pamiętam, że było całkiem fajnie. Jakoś tak wesoło.
OdpowiedzUsuńA teraz mniej tej radości i spontaniczności w zyciu...
No właśnie. Trzy dni świętowania za nami. Czy była to okazja do radości?
UsuńJestem po szybkiej lekturze Twoich wspomnień, smakować będę później i jeśli pozwolisz, napisze u siebie parę słów:-)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że pozwalam. Nawet na tzw. konstruktywna krytykę. Cieszę się, że przeczytałaś. Pozdrawiam.
UsuńChodziłam na pochody i zawsze było to radosne. Nie czułam przymusu. Może dlatego, że to było święto pracy, a w moim domu rodzinnym był wielki etos pracy. Pracę się szanowało, robotnika, chłopa, wszystkich pracujących... Potem "odkryłam" te wszystkie ideologie, ale nadal nie rozumiem, dlaczego to święto tak spostponowano. I nieodmiennie kojarzy mi się ten proceder z obecną dezubekizacją. Czy nic nie może być normalne- to co się należy uczcić normalnie, a to, co wredne na wieki odrzucić?
OdpowiedzUsuńObawiam się, że jednak nie może. Każda ekipa rządzących pisze historię na nowo i nowe zarządza rytuały.
OdpowiedzUsuńŚwiętowałam zgodnie z nazwą - uczciwą i ciężką pracą na działce, w ogrodzie, na polu. No cóż, nie pamiętam swoich udziałów w pochodach ze szkoły podstawowej, ale pamiętam ucieczki z tych pochodów w liceum. Zwiewałam w połowie drogi nigdy nie dochodząc do celu na małomiasteczkowym Rynku, gdzie odbywała się część oficjalna. I nie wiem, co tam dalej się działo.
OdpowiedzUsuńMyślę, ze urywanie się z pochodów to doświadczenie wielu z mojego pokolenia.
Usuń