wtorek, 8 maja 2018

Przychodzi baba do lekarza, a lekarz wróży



Pan Doktor, i to nie byle jaki, bo z doktoratem z nauk medycznych, powiedział, że nie powinnam lekceważyć schorzenia i regularnie przychodzić z wizytą (trochę ją odwlekałam, przyznaję, a poza tym trudno się wcisnąć w kolejkę do Pana Doktora, o czym on prawdopodobnie wie najlepiej). Usłyszałam też, że powinnam regularnie zażywać leki (co starałam się czynić). Mina Pana Doktora była sroga. Ton głosu - umiarkowanie srogi.

Nawet nie próbowałam mu tłumaczyć, że niczego nie lekceważę, a jedynie nie jestem w stanie sprostać rozlicznym, często sprzecznym, wymaganiom medycznym, wynikającym z tzw. mnogiej patologii, której doświadczam. Nauczona doświadczeniem, wiem, że lekarze nawet czasem grzecznie słuchają tego, jakie to ja jeszcze leki mam przyjmować i jakie to schorzenia mam leczyć, ale niewiele to zmienia w ich ostatecznej decyzji , co do leczenia przez nich zalecanego. Tylko raz mi się zdarzyło, że lekarz zaczął się, po usłyszeniu moich rewelacji, zastanawiać, ale i tak ostatecznie nie zmienił wcześniej wypisanej recepty.  
Pokiwałam zatem jedynie głową, z miną świadcząca o skrusze i chęci poprawy. Następnie podjęłam próbę dowiedzenia się czegoś więcej o mojej, wymagającej poważnego traktowania, chorobie, ale Pan Doktor trochę się spieszył (kłębowisko pacjentów w poczekalni), a poza tym pewnie uznał, że wszystko, co najważniejsze, powiedział przy pierwszej wizycie. W zasadzie racja. 
Recepta została wypisana. Pan Doktor spojrzał na mnie ponownie i rzekł, że nie ma zmiłuj i te leki będę musiała przyjmować do końca życia. Następnie westchnął i  stwierdził, że da mi skierowanie do lekarza pierwszego kontaktu, by tamten mógł mi samodzielnie (?) serwować odpowiednie recepty.  I znów na mnie spojrzał informując, że mam się zgłosić do kontroli za rok.  I dodał, wyraźnie na pożegnanie, "Niech Pani pamięta, że będzie musiała brać te leki przez jakieś 15 lat".
Co bardziej empatyczni już pewnie wiedzą, jaki mam w tej chwili problem. Zastanawiam się mianowicie, jak zinterpretować  te dwa komunikaty  „do końca życia” i „jakieś 15 lat”? Bolesne to zastanawianie się. 
Czy Pan Doktor prognozuje mi jakieś 15 lat życia, ewentualnie trochę mniej, ale nie więcej?  A może po prostu chciał mi powiedzieć, że typowa kuracja trwa 15 lat, a potem będę wyleczona. Żywa, albo nieżywa? 
A może się zwyczajnie przesłyszałam i Pan Doktor powiedział to wszystko nieco inaczej Może użył magicznego „co najmniej” i rzekł: „Będzie Pani musiała brać te leki do końca życia”. „Co najmniej przez 15 lat”. Miałabym wówczas gwarantowane 15 lat życia* i nadzieję na więcej.
 *15 lat brania leków tudzież.

12 komentarzy:

  1. Kontakty ze służbą zdrowia bywają ciekawe. Na razie nie mam żadnych ciężkich schorzeń(chyba że ukryte), ale gdy próbowałam kiedys zasięgac porad lekarskich, bo cos mnie niepokoiła to słyszałam takie komentarze: niemożliwe, nie w tym wieku, skad pani to wie, ja jestem lekarzem itp.
    jak w tej sytuacji mówić o profilaktyce czy o tym, ze to niby pacjent zna swój organizm najlepiej?
    Może taka niezręczność lekarza lub rutyna?

    OdpowiedzUsuń
  2. Po prostu trafił mi się szczery pan doktor. Co w myśli, to na języku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lekarzom też się czasem zajączkuje- kolejka go rozkojarzyła i strzelił tymi latami. Bierz lekarstwa i nie kombinuj z latami, teraz jest ważne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tu i teraz - powiadasz. W sumie też tak myślę.

    OdpowiedzUsuń
  5. No pewnie, że "dzisiejszy dzień" jest najważniejszy...
    Resztą się nie przejmuj...

    OdpowiedzUsuń
  6. To rzeczywiście jest kuracja wstrząsowa. Może chodzi mu o jakąś szczególną aktywację organizmu do walki o równowagę i tym samym zdrowie?
    Żartowało się kiedyś z wymiaru sprawiedliwości, który zamiast ferować wyrok " 5 lat dożywocia" wybierał nawet zawieszenia...
    Zdrowie jest najwazniejsze

    OdpowiedzUsuń
  7. Interpretacja może być różna. Dla poprawy nastroju proponuję następującą, optymistyczną. Te obecne leki będziesz brała przez piętnaście lat, a po tym czasie – zmieni Ci zestaw leków... I tak do końca życia :D

    Wiesz, mam już spore doświadczenie z tą profesją, jeszcze rok, najwyżej dwa, a sam się będę mógł doktoryzować. Jedno jest pewne, takiej ilości gaf, wynikających z roztargnienia, na pewno nie musiałbym wśród nich wstydzić.

    Głowa do góry, uśmiech dołączam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pesymistyczna wersja jakoś mi bliższa, ale ... spróbuję zmienić opcję.

      Usuń
  8. Ta...czasami mam wrażenie, że w ogóle te zalecenia lekarskie wzajemnie się wykluczają, każdy patrzy jedynie na swój kawałek, ignorując, że człowiek to jednak jakby nie patrzeć całość

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego dobry, zaprzyjaźniony lekarz od najważniejszego schorzenia byłby dobrym rozwiązaniem.

      Usuń
  9. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń