Rozpoczęłam intensywną terapię. Codzienna godzinna sesja. Herbata z cytryną w dużej szklance, nie w kubku, ale w szklance (bo tak się ongiś pijało, a o to ongiś chodzi). Ciepły koc. Wygodny fotel. W ręku pilot. Włączam telewizor i przenoszę się w cudowny czas lat minionych.
Cofam się w
czasie, o przeszło 40 lat, i wędruje do dużych praskich delikatesów. Półki
pełne towarów. Te wszystkie słoiczki, buteleczki i butelki, te wspaniałe
opakowania artykułów sypkich, bombonierki, kawa, lada w stoisku garmażeryjnym wypełniona
po brzegi. Sałatki, kanapki, stosy starannie pokrojonych wędlin. Sezonowe owoce
i warzywa. No i moje ulubione podłużne bułeczki, które tylko w Czechach smakują
wspaniale.
Muzyka w tle.
Napisy. Co mi tam pandemia, strajki kobiet, ograniczenia, szczepienia, raporty
Ministerstwa Zdrowia. Ja oglądam „Kobietę za ladą”. Po czesku: „Žena za pultem”.
Serial czeski, choć czechosłowacki. Ale takie to powikłane były te czasy.
Premiera w 1977 roku. W Polsce nieco
później. Scenariusz Jaroslava Dietla. Nie będę streszczać całości. Wystarczy,
że powiem iż bohaterka serialu, Anna Holubová (Jiřina Švorcová (1928 – 2011)
grała te rolę naprawdę świetnie), właśnie się rozwiodła i zmieniła pracę, by
mieć, jako ta samotna matka, więcej czasu dla swoich dzieci. Przedtem była
kierowniczką dużego sklepu, teraz została ekspedientką. Co prawda, też w dużym
sklepie i nie taką zwykłą ekspedientką, bo w dziale delikatesowym. W dodatku
szybko awansuje, o czym dowiadujemy się w ostatnim odcinku, bo jest bardzo dobrym
handlowcem i wartościowym człowiekiem. Używam tych określeń nieprzypadkowo. W
serialu etos pracy socjalistycznej jest ukazany wysoce przekonywująco.
Anna ma trochę
kłopotów z dziećmi, jeszcze więcej z byłym mężem. Przeżywa rozterki związane z „nową
miłością”, której obiekt pojawia się już w pierwszym odcinku. Dzieje się naprawdę dużo.
Każdy odcinek przedstawia inny miesiąc w życiu Anny, od stycznia poczynając na grudniu kończąc (ten grudniowy odcinek to zresztą mój ulubiony, co nie zdziwi nikogo, kto mnie zna i wie, jak bardzo kocham grudzień). Będzie happy end, a ponieważ wiem, że będzie, to nic nie psuje mi przyjemności oglądania. Co mi tam: koronawirus, szczepienia, raporty Ministerstwa Zdrowia, Strajk Kobiet, dramaty przedsiębiorców i handlowców - ja odlatuję.
Serial był
popularny nie tylko w Czechosłowacji, ale również u nas. Lata temu widziałam go
po raz pierwszy, potem szedł w Kinie Polskim i nawet go nagrałam, a teraz
wracam do niego z dużym sentymentem. Takie to proste, takie zwyczajne, takie w
sam raz do moich potrzeb wieku późnego, takie terapeutyczne. Prawdziwe lekarstwo na czas pandemii.
Doskonale pamiętam ten serial.
OdpowiedzUsuńI wcale Ci się nie dziwię że do niego wróciłaś.
Pozdrawiam serdecznie :-)
Nie za ambitnie, ale przyjemnie. I oto dylemat: być czy mieć? Być szczęsliwym, czy mieć ambicję?
UsuńMoże warto cofnąć się jeszcze troszkę - efekt terapeutyczny może być co prawda różny
OdpowiedzUsuńJak daleko? Gotowam zaryzykować, by sprawdzić, jaki to będzie efekt. Do Jacka i Agatki?
Usuń