Z braku
laku, będzie przypomnienie starego wpisu, z 2015 roku, czyli jeszcze z czasów
onetu. Z dygresjami współczesnymi. O tym, że zazdroszczę.
Naszło mnie
z wieczora, nie opuściło z rana.
Zazdroszczę tym, którzy potrafią
opanować procedurę załatwiania skierowań do sanatorów i z zadowoleniem z tych
skierowań korzystają. Ja, mimo dwukrotnego podejścia do tematu, nic nie
załatwiłam, bo nie potrafiłam w tej sprawie gęby do lekarza pierwszego kontaktu
otworzyć. Zresztą do końca nie wiem, czy mimo mnogiej patologii zdrowotnej, na
leczenie sanatoryjne zasługuję i czy mam na nie ochotę. Ale zazdroszczę. I ta zazdrość mnie nie
opuszcza. W dodatku zaczynam się bać, że kiedy w końcu za załatwianie
sanatorium się zabiorę, to się okaże, że jestem już na sanatorium za stara.
Zazdroszczę tym, którzy potrafią
poruszać się w gęstwinie przepisów NFZ i korzystają z publicznej służby zdrowia
na całego, czyli potrafią np. zapisać się do specjalistów. Nie płacą, tak jak
ja za wszystko, albo prawie za wszystko, ewentualnie, jak już funduszów
brakuje, tych prywatnych, to po prostu się nie leczą. Moje ostatnie zabiegi w
tej sferze skończyły się, co prawda, sukcesem. Mam swoje, ponoć pewne, miejsce
w kolejce na rok 2017. Jak dożyję, to sukces będzie jeszcze większy. Ale, że do
2017 roku jeszcze daleko, więc zazdroszczę. Mamy 2019. Mogę więc zainteresowanych poinformować, że
doczekałam swojej kolejki. Spędziłam w specjalistycznej poradni około 8 godzin,
głównie siedząc na różnych krzesłach, w różnych poczekalniach. Zrobiono mi
nawet specjalistyczne, a jakże badania, za darmo oczywiście, bo z NFZ, a na
koniec poinformowano, że na leczenie jest już za późno, że można to było zrobić
tuż po urazie, bo potem jest już nieskuteczne.
Zazdroszczę tym, którzy się
skutecznie odchudzają i są szczupli. Ja, jeśli się nawet od czasu do czasu
odchudzam, to nie jest to skuteczne i nie jestem szczupła. Więc zazdroszczę.
Kto mi zabroni? Od czasu tego wpisu zrobiłam postępy. Znalazłam bardzo skuteczną metodę odchudzania.
Już wiem, że potrafię to zrobić. Jak zechcę, to schudnę. Obecnie zazdroszczę tym, którzy chcą schudnąć.
To oczywiście tematu nie wyczerpuje. Powodów do zazdrości mam bez liku. Porad typu: „Nie trzeba być zazdrosnym. Trzeba działać. Na sukces trzeba zasłużyć” – nie przyjmę z pokorą. Głównie dlatego, że od zawsze zazdroszczę tym, którzy zamiast zazdrościć swoim bliźnim, biorą się do roboty.
To oczywiście tematu nie wyczerpuje. Powodów do zazdrości mam bez liku. Porad typu: „Nie trzeba być zazdrosnym. Trzeba działać. Na sukces trzeba zasłużyć” – nie przyjmę z pokorą. Głównie dlatego, że od zawsze zazdroszczę tym, którzy zamiast zazdrościć swoim bliźnim, biorą się do roboty.
Zazdroszczę. Naszło mnie z wieczora, nie opuściło z rana.
Obraz Clker-Free-Vector-Images z Pixabay
Wiesz, a ja nie zazdroszczę tym, którzy potrafią tak urobić lekarza, że im je z ręki i daje skierowanie do sanatorium na zawołanie. Za to wrrr> jestem wściekła na lekarza rodzinnego, którego poprosiłam o skierowanie, bo jeszcze nigdy w sanatorium mąż nie był, a ten mnie zbył odpowiedzią ; "nie wszyscy muszą jeździć do sanatorium"; chory nie może,a zdrowy nie potrzebuje, więc jeżdżą do sanatorium cwaniacy albo mający układy z lekarzami. Mojemu nie chciało się wypisać skierowania.
OdpowiedzUsuńTego, co Ty, to ja akurat nie zazdroszczę. A czego zazdroszczę innym? Muszę się zastanowić, jak to ująć... Wiesz, chyba normalności. Że wszystko jest u innych takie zwyczajnie, standardowe i "jak Pan Bóg przykazał". Czuję się źle z poczuciem wiecznej inności.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę tym co wiedzą jak schudnąć. Bo ja tylko chcę.
OdpowiedzUsuńZazdrość to chyba bardzo ludzkie, gorzej z zawiścią...
OdpowiedzUsuńJa zazdroszczę innym talentów, konsekwencji, zaradności, urody...ale cóż, jestem także wdzięczna choćby za zdrowie, odpukać!
Ponoć to konstruktywne uczucie ta cała zazdrość. A tym bardziej wdzięczność, zwłaszcza jjeśli to wdzięczność przeważa.
Usuńnie mam w sobie zazdrosci, chociaz nie!!! zasdroszcze ludzom ktorzy maja dobra pamiec a moze wcale im nie zazdroszcze tylko mnie jest przykro ze ja jej nie mam, nie zazdroszcze ludziom ktorzy swoja elokwencja odnajduja sie w towarzystwie i pracy zawodowej, mnie jest przykro ze ja tego nie mam, ale jestem wdzieczna losowi ktory dal mi druga szanse
OdpowiedzUsuńRóżne oblicza ma zazdrość i chyba trudno ją zdefiniować. Ot, wygrana w totolotka. Też chciałabym i zazdroszczę tym, którym się udało. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńSanatorium nie zazdroszczę, byłem raz i do końca życia mi przeszło. Reszty powodów do zazdroszczenia też nie zazdroszczę, ale nie zabraniam mieć ;)
OdpowiedzUsuńWdzięczna jestem za pozwolenie, a w kwestii sanatoriów za pociechę. Pozdrawiam.
UsuńJa nie zazdroszczę nikomu ,co chodzi o leczenie i czekanie,doczekanie się ,wyleczenie ,lub nie ☺☺Ja miałam taki czas ,że sie czasami wkurzyłam ,nie na siebie a lekarzy,bo chorego człowieka normalnie rzucali jak piłeczkę.I to mnie strasznie bolało...Dlatego nie zazdrościłam a kłóciłam sie z medykami ostro...I o dziwo było na moim i czasami wychodziłam z uśmiechem ,bo dałam w kość lekarzowi a nie on mi.Ale to dawne czasy.A że byłam pyskata ,to zawsze walczyłam o swoje .Jak było ok i po ludzku ,to ja też ,ale jak ktoś chciał mnie zbyć ...noooo to już nie było po ludzku::))Może to było niegrzeczne z mojej strony,ale innego sposobu nie raz nie było.teraz mieszkam w takim kraju ,gdzie lekarza szanują pacjenta ,nikt nikogo nie odsyła i chory obojętnie co mu dolega jest godnie traktowany..Ale na specjalistyczne badania też się czeka miesiąc do trzech.A w sanatorium nigdy nie byłam ,ale uważam ,że jak miałaś na takie leczenie zadatki to lekarz nic nie powinien Ci zaszkodzić składasz papiery i czekasz...No ale nie wiem jak teraz jest. Życzę zdrówka .Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńJa chyba jestem całkowicie wolna od zazdrości. Naprawdę, chociaż trudno w to uwierzyć.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o sanatorium to byłam w ciągu ostatnich 6 lat aż trzy razy Ale to zawsze lekarz prowadzący mi sugerowł że powinnam swój stary i zniszczony kręgosłup wymoczyć w jakichś kąpielach siarkowych. Wystawiał skierowanie, ja zanosiłam do NFZ-u i czekałam 2 do 3 lat. Po każdym sanatorium /ostatnio byłam w Muszynie Zdroju/ przez pół roku czułam siędużo lepiej a potem od nowa zaczynało boleć.
I teraz znowu czekam 2 lata na sanatorium.
Między 3 a 23 rokiem życia do sanatorium jeździłam co roku. Wykłócała się o to moja matka. Ostatni raz w sanatorium byłam 34 lata temu i musiałam to wywalczyć sama, zostając donosicielem na lekarza, który nie chciał zatwierdzić wniosku. Też nie mam siły walczyć z lekarzami, dlatego dałam sobie spokój z leczeniem się. Powinnam się odchudzać, ale ponieważ wiem, że cukrzyca, tarczyca i kilka innych rzeczy skutecznie mi w tym przeszkodzą, dałam za wygraną. Dziś tylko słucham opowieści znajomych, jak dobrze na nich podziałał pobyt w sanatorium. Staram się niczego nikomu nie zazdrościć, by nie robić sobie przykrości, że innym się chciało walczyć o to, co się należy, a ja odpuszczam. Zdrowia życzę na dalsze lata i przede wszystkim poczucia humoru, bo on sprawia, że łatwiej wszystko znosimy. Ukłony.
OdpowiedzUsuń