Kiedyś prowadziłam zajęcia z szeroko rozumianej kreatywności. Jedno z typowych
ćwiczeń polegało na stworzeniu „czegoś z niczego”, np. mądrej sentencji czy
ciekawej narracji wokół przypadkowego słowa. Z tamtych zajęć pozostała mi lista takich słów. Skorzystam
z niej i zajmę się drugim na tej liście słowem, czyli grzebieniem. Słowo to pochodzi od prasłowiańskiego czasownika grebti -
grzebać.
Grzebień to jedno z
najstarszych narzędzi, jakie wymyśliliśmy. Służył i służy do obsługi naszej owłosionej
głowy. Można grzebieniem włosy rozczesywać, czesać i wyczesywać. Można je
tapirować. Farbować i rozjaśniać. Małe
grzebienie, czyli grzebyki, są wykorzystywane do upinania fryzury. Natomiast te
duże mogą stać się instrumentami muzycznymi i służyć do rzępolenia. Mamy też Polski Grzebień, czyli przełęcz w
Tatrach Wysokich umiejscowioną na wysokości 2200 m n.pm.
Jest jeszcze jeden,
bardzo ważny typ grzebienia, z którym, nawiasem mówiąc, miałam do czynienia, jak wiele osób z mego pokolenia, w
dzieciństwie, tzw. gęsty grzebień. Jego
funkcja polega na wyczesywaniu wszy. Zabieg może niezbyt przyjemny, ale
skuteczny, o czym przekonałam się osobiście w pierwszych miesiącach mojej
szkolnej edukacji. Swoją drogą to interesujące, że na hasło „gęsty grzebień”,
google wyrzucił 169 tys. wyników. Problem wiecznie żywy, jak widać.
Mój stosunek do grzebieni najlepiej
oddaje wiersz Brzechwy „Grzebień i
szczotka”.
„Masz nie włosy,
tylko kudły,
Potargane, rozczochrane,
To są rzeczy niesłychane!
Raz się uczesz, raz przynajmniej,
Dużo czasu to nie zajmie,
Masz tu szczotkę, masz tu grzebień,
Musisz zacząć dbać o siebie”.
Mama i babcia miały zawsze
nie lada problem z nakłonieniem mnie do korzystania z grzebienia. I dzisiaj
często łapię się na tym, że dzień mija, a ja wciąż nieuczesana. Zapominam? Nie
lubię? Nie czuję potrzeby? Pewnie wszystko naraz. Zresztą, nawet uczesana z
reguły wyglądam na nieuczesaną. Więc po co tracić czas? Ale grzebienie lubię.
Bywają naprawdę piękne.
I już na zakończenie informacja zaczerpnięta z
netu. Okazuje się, że grzebienie należą do przedmiotów bardzo chętnie
zabieranych z pokojów hotelowych. Największymi ich „zabieraczami” są ponoć
Francuzi.
Grzebienie należą też do przedmiotów najczęściej gubionych...:-)
OdpowiedzUsuńA na Polskim Grzebieniu w Tatrach kiedyś byłam jako młode dziewczę.
Ja nie byłam. W ogóle słabo znam góry, bo z uwagi na wadę serca nie pozwalano mi po nich chodzić. Trochę to próbowalam nadrobić w wieku średnim, ale ze słabym skutkiem.
UsuńNa pytanie:
OdpowiedzUsuń- Po co łysemu grzebień?
Będę teraz odpowiadał:
Aby sobie pogrzebać...
Niezłe!
UsuńNajbardziej cieszy, że się tak aktywizujesz blogowo:-)
OdpowiedzUsuńWszy na szczęście nigdy nie miałam, grzebieni nie gubię, ale i używam niezbyt często.
Niektórzy potrafią grać na grzebieniu.
Grzebień jest też rozwiązaniem zagadki: co mają wspólnego - szczęka, grzebień, grabie?
Słabo u mnie z tą aktywnością, bo praca zawodowa nie ostatnio mocno pochłania. I też wymaga pisaniny. Już nawet myślałam, by pożegnać się z blogowaniem, ale jakoś szkoda. Szukam zatem możliwości "nakręcania się" na pisanie. Stąd ten pomysł. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńA, jeszcze zagadka! Chyba nie wiem, jaka jest odpowiedź. Co mają wspólnego: szczęka, grzebien, grabie? Zęby? Chyba jednak nie.
Właśnie tak:-) Do kompletu jeszcze widelec ma zęby...
UsuńGrzebień ma jeszcze ...kogut. Zdziwiona jestem, że "grzebienie należą do przedmiotów bardzo chętnie zabieranych z pokojów hotelowych", już trochę żyję i w różnych hotelach bywałam, ale grzebienia hotelowego jeszcze nie widziałam. A szkoda, może bym sobie też zabrała [żartuję]. Podobno nie powinno się używać cudzych grzebieni, nie tylko dlatego, że mają zęby i mogą ugryźć, ale to niehigieniczne.
OdpowiedzUsuńO kogucie zapomniałam. Co do zabierania grzebieni z hoteli - to ciekawostka z netu. Nie wiadomo jakich hoteli dotyczy. Może tych droższych, w których my Polacy bywamy rzadko.
OdpowiedzUsuńNie cierpię grzebieni, dlatego moje włosy nie są dłuższe niż centymetr ;)
OdpowiedzUsuńI palce wystarczą.
OdpowiedzUsuń