czwartek, 31 maja 2018

Jak umrzesz, to ja to załatwię



Tramwaj. Miejsce siedzące, więc podróż wygodna. Skłaniająca do refleksji. Przede mną siedzi Pani, okolice czterdziestki, z telefonem komórkowym przy uchu. Coś tłumaczy, dość monotonnym tonem, więc podsłuch mi się nie włącza. Wyglądam oknem, kontempluję piękno stolicy. Pani nadal przemawia przyciszonym głosem, potem jest pauza, Pani słucha, potem znowu coś tam tłumaczy. Co tłumaczy, nie wiem, ale ton identyfikuję jako tłumaczący. Potem znowu dłuższa chwila przerwy. Aż tu nagle słyszę, nie tylko ja, bo i inni towarzysze podróży, znamienne zdanie: Jak umrzesz, to ja to załatwię.  

Te akurat słowa zostały rzucone w tramwajową społeczność podniesionym głosem i dzięki temu zostałam skutecznie wyrwana z tramwajowego letargu. Jeśli myślicie, że to już był koniec i że rozmowa została przerwana, to się mylicie. Najpierw była dłuższa pauza, widać druga strona niezrażona przypomnieniem, że jej życie ma kres, czuła chęć kontynuacji rozmowy (życia doczesnego prawdopodobnie też) i gadała swoje, potem znowu swoje gadała Pani siedząca przede mną. Tym samym monotonnym tonem.
No i mam zagadkę. I nie chodzi o to, co owa Pani załatwi po śmierci swego rozmówcy czy rozmówczyni. Może sprzeda jakąś działkę pracowniczą, a może obali testament. 
Chodzi o to, co, po moim rozstaniu z ziemskim padołem, załatwią moi bliscy. Na co teraz nie mogą sobie pozwolić. 

15 komentarzy:

  1. Hmmmmm.... mnie się podoba sposób załatwiania spraw przed śmiercią w pokoleniu moich dziadków (pokolenie rodziców już tak nie działało- dopinali wszystkie sprawy tak, by krewni nie mieli problemów. Stad te czarne ubiory do trumny, testamenty, zbieranie pieniędzy na pochówek itp. Jak się tak przygotowywałam do odejścia mojej mamy, bo przy tacie nie zdążyłam. Na początku było mi jakoś głupio, czułam coś niestosownego w tym, co robię, ale teraz wiem, że tak należy. Tym bardziej, że po śmierci mojego poprzedniego męża, który odszedł nagle, zupełnie się pogubiłam.Nie miałam nawet forsy odłożonej na "okoliczności wszelakie". tak trochę beztroska. Teraz mam kopertę "na czarną godzinę". Dyspozycje, w razie mojej śmierci też wydałam i wiem, ze zostaną spełnione. Niekłopotliwe, a spadek tez ma już swoich odbiorców.
    U nas śmierć się "odsuwa". Napisałam całą pracę na ten temat. Nie będę się wymądrzać, bo następne komentarze to podejście odsłoną. Znamienne jest, że wielu ludzi tak uważa, a nadal jest jak jest. Śmierć to tabu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja babcia też się na śmierć mniej więcej od 60 roku życia przygotowywała. Bielizna i suknia czekały w szafie. I pieniądze na pogrzeb.

      Usuń
  2. No właśnie zaczęłam się zastanawiać, co też bliscy mogliby za mnie załatwić po moim zejściu. Na pewno nie wizytę u proboszcza, bo zastrzegłam sobie pogrzeb świecki, a i cmentarz taki mamy, więc najgorsze im odpadnie, bo takie rozmowy z proboszczami to czasem mogą powodować kolejne zejścia. Trumna ma byc tania i skromna, długów nie mam...ale ostatnią wolę lepiej chyba napisać.
    Co do rozmów telefonicznych w miejscach publicznych - to osobna historia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tą ostatnią wolą - też tak myślę. Tylko ciągle nie wiem, kiedy zacząć ją spisywać. Czy już teraz, czy jeszcze trochę poczekać.

      Usuń
    2. Niektórzy boją się, że pech sprawi, iż po spisaniu woli odejdą wcześniej...a tak naprawdę nie wiemy, ile nam jest dane, prawda?
      Mamy jedynaka, więc sprawy spadkowe też nie tak skomplikowane, ale w rodzinach różnie bywa.

      Usuń
    3. Póki co dokonuję ustnych przekazów swej woli ostatniej, ale nie mam gwarancji, że adresaci traktują je poważnie. Być może pora wyrazić to wszystko na piśmie.

      Usuń
  3. W mojej ocenie sprawa jest prosta. Część ludzi tak ma, że martwi się o pewne sprawy, których nie zdąży przed śmiercią załatwić. Najczęściej dotyczy to ludzi poważnie chorych lub starszych. A to niezałatwione sprawy spadkowe, a to niespłacone kredyty, a to niedokończone inwestycje itp., itd. To mnie akurat nie dziwi. Zdecydowanie bardziej zdumiewa deklaracja tej pani: „ja to załatwię”. Rzecz w tym, że ona nie ma żadnej gwarancji żyć dłużej, lub żyć w sile i zdrowiu, niż ten/ta śmierci się spodziewający/-a.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem tak się nam właśnie wydaje, że co jak co, ale my wieczni jesteśmy.

      Usuń
  4. To tylko zdanie wyrwane z kontekstu, trudno powiedzieć o czym tak naprawdę była mowa.
    Co do moich spraw, to załatwiam na bieżąco. Jeden kontener i po sprawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kontenery rzeczywiście wiele mogą załatwić.

      Usuń
    2. U mnie by było potrzeba niestety kilka kontenerów... swoją drogą do ilu przemyśleń może nas zmusić przypadkowo usłyszane zdanie.

      Usuń
    3. Przypadek to wspaniały wynalazek.

      Usuń
  5. Na pytanie nie odpowiem ;) nie wiem ;)
    Ale w tramwajach i innych autobusach nie raz człowiek życie przemyśleć musi ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uważam, że sprawy trzeba załatwiać wcześniej, a nie zostawiać nikomu swoich spraw. Wystarczy, że bliscy zajmą się pogrzebem i kontenerem, bo gromadzić lubimy.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. A wydawało się, że ludzie plotą bzdury gadając do komórek. ;)

    OdpowiedzUsuń