Tramwaj. Miejsce siedzące, więc
podróż wygodna. Skłaniająca do refleksji. Przede mną siedzi Pani, okolice
czterdziestki, z telefonem komórkowym przy uchu. Coś tłumaczy, dość monotonnym
tonem, więc podsłuch mi się nie włącza. Wyglądam oknem, kontempluję piękno
stolicy. Pani nadal przemawia przyciszonym głosem, potem jest pauza, Pani
słucha, potem znowu coś tam tłumaczy. Co tłumaczy, nie wiem, ale ton
identyfikuję jako tłumaczący. Potem znowu dłuższa chwila przerwy. Aż tu nagle
słyszę, nie tylko ja, bo i inni towarzysze podróży, znamienne zdanie: Jak
umrzesz, to ja to załatwię.
Te akurat słowa zostały rzucone w
tramwajową społeczność podniesionym głosem i dzięki temu zostałam skutecznie
wyrwana z tramwajowego letargu. Jeśli myślicie, że to już był koniec i że
rozmowa została przerwana, to się mylicie. Najpierw była dłuższa pauza, widać
druga strona niezrażona przypomnieniem, że jej życie ma kres, czuła chęć
kontynuacji rozmowy (życia doczesnego prawdopodobnie też) i gadała swoje, potem
znowu swoje gadała Pani siedząca przede mną. Tym samym monotonnym tonem.
No i mam zagadkę. I nie chodzi o to,
co owa Pani załatwi po śmierci swego rozmówcy czy rozmówczyni. Może sprzeda
jakąś działkę pracowniczą, a może obali testament.
Chodzi o to, co, po moim rozstaniu z
ziemskim padołem, załatwią moi bliscy. Na co teraz nie mogą sobie
pozwolić.
Hmmmmm.... mnie się podoba sposób załatwiania spraw przed śmiercią w pokoleniu moich dziadków (pokolenie rodziców już tak nie działało- dopinali wszystkie sprawy tak, by krewni nie mieli problemów. Stad te czarne ubiory do trumny, testamenty, zbieranie pieniędzy na pochówek itp. Jak się tak przygotowywałam do odejścia mojej mamy, bo przy tacie nie zdążyłam. Na początku było mi jakoś głupio, czułam coś niestosownego w tym, co robię, ale teraz wiem, że tak należy. Tym bardziej, że po śmierci mojego poprzedniego męża, który odszedł nagle, zupełnie się pogubiłam.Nie miałam nawet forsy odłożonej na "okoliczności wszelakie". tak trochę beztroska. Teraz mam kopertę "na czarną godzinę". Dyspozycje, w razie mojej śmierci też wydałam i wiem, ze zostaną spełnione. Niekłopotliwe, a spadek tez ma już swoich odbiorców.
OdpowiedzUsuńU nas śmierć się "odsuwa". Napisałam całą pracę na ten temat. Nie będę się wymądrzać, bo następne komentarze to podejście odsłoną. Znamienne jest, że wielu ludzi tak uważa, a nadal jest jak jest. Śmierć to tabu.
Moja babcia też się na śmierć mniej więcej od 60 roku życia przygotowywała. Bielizna i suknia czekały w szafie. I pieniądze na pogrzeb.
UsuńNo właśnie zaczęłam się zastanawiać, co też bliscy mogliby za mnie załatwić po moim zejściu. Na pewno nie wizytę u proboszcza, bo zastrzegłam sobie pogrzeb świecki, a i cmentarz taki mamy, więc najgorsze im odpadnie, bo takie rozmowy z proboszczami to czasem mogą powodować kolejne zejścia. Trumna ma byc tania i skromna, długów nie mam...ale ostatnią wolę lepiej chyba napisać.
OdpowiedzUsuńCo do rozmów telefonicznych w miejscach publicznych - to osobna historia!
Z tą ostatnią wolą - też tak myślę. Tylko ciągle nie wiem, kiedy zacząć ją spisywać. Czy już teraz, czy jeszcze trochę poczekać.
UsuńNiektórzy boją się, że pech sprawi, iż po spisaniu woli odejdą wcześniej...a tak naprawdę nie wiemy, ile nam jest dane, prawda?
UsuńMamy jedynaka, więc sprawy spadkowe też nie tak skomplikowane, ale w rodzinach różnie bywa.
Póki co dokonuję ustnych przekazów swej woli ostatniej, ale nie mam gwarancji, że adresaci traktują je poważnie. Być może pora wyrazić to wszystko na piśmie.
UsuńW mojej ocenie sprawa jest prosta. Część ludzi tak ma, że martwi się o pewne sprawy, których nie zdąży przed śmiercią załatwić. Najczęściej dotyczy to ludzi poważnie chorych lub starszych. A to niezałatwione sprawy spadkowe, a to niespłacone kredyty, a to niedokończone inwestycje itp., itd. To mnie akurat nie dziwi. Zdecydowanie bardziej zdumiewa deklaracja tej pani: „ja to załatwię”. Rzecz w tym, że ona nie ma żadnej gwarancji żyć dłużej, lub żyć w sile i zdrowiu, niż ten/ta śmierci się spodziewający/-a.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Czasem tak się nam właśnie wydaje, że co jak co, ale my wieczni jesteśmy.
UsuńTo tylko zdanie wyrwane z kontekstu, trudno powiedzieć o czym tak naprawdę była mowa.
OdpowiedzUsuńCo do moich spraw, to załatwiam na bieżąco. Jeden kontener i po sprawie.
Kontenery rzeczywiście wiele mogą załatwić.
UsuńU mnie by było potrzeba niestety kilka kontenerów... swoją drogą do ilu przemyśleń może nas zmusić przypadkowo usłyszane zdanie.
UsuńPrzypadek to wspaniały wynalazek.
UsuńNa pytanie nie odpowiem ;) nie wiem ;)
OdpowiedzUsuńAle w tramwajach i innych autobusach nie raz człowiek życie przemyśleć musi ;)
Uważam, że sprawy trzeba załatwiać wcześniej, a nie zostawiać nikomu swoich spraw. Wystarczy, że bliscy zajmą się pogrzebem i kontenerem, bo gromadzić lubimy.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
A wydawało się, że ludzie plotą bzdury gadając do komórek. ;)
OdpowiedzUsuń