sobota, 21 kwietnia 2018

Od M1 do M5



Dzisiaj taka mała przypominajka, a dla młodzieży być może lekcja historii. Będzie o czasach PRL-u, a konkretnie o ówczesnej terminologii mieszkaniowej.
Dawno, dawno temu startując w dorosłość marzyło się, aby mieć chociaż M1 i móc wyprowadzić się od rodziców. Innymi słowy: iść na swoje. M1 to w zamyśle miał być lokal dla 1 osoby, czyli tzw. kawalerka. Jeden pokój, bez kuchni, z aneksem kuchennym, np. w przedpokoju. 


Przepiękne, przedwojenne kawalerki można i dziś zobaczyć na Żoliborzu. Były budowane w II RP, dla urzędników i naprawdę dobrze przemyślane. Zadziwia mnie, jak wspaniale udawało się w tym okresie zaplanować wszystkie funkcje mieszkaniowe na niespełna 17 - metrowej przestrzeni.

Marzeniem młodych, ale już sparowanych, było M2, czyli pokój z kuchnią. Dwa pokoje z kuchnią, czyli M3, to była wręcz pełnia szczęścia. Jeśli członków rodziny było wielu, a ponadto z racji zawodu , np. uprawiania sztuki bądź nauki, należała się jednemu z nich dodatkowa powierzchnia, to była szansa na trzy pokoje z kuchnią, czyli M4, a nawet na cztery pokoje z kuchnią, czyli M5. M6, z tego co wiem, nie było budowane.

Jak widać, liczba towarzysząca literce M nie odzwierciedlała liczby pomieszczeń, tylko liczbę  osób, dla których mieszkanie zaprojektowano. Problem w tym, że mieszkanie dostawało się na bardzo różnych etapach rozwoju. I np. uszczęśliwiona M2 para, po przyjściu na świat dziecka bądź dzieci, już taka szczęśliwa nie była. Zamienić mieszkanie na większe łatwo nie było, a czasami było to wręcz niemożliwe. Jeszcze trudniej było dokonać zamiany na większy metraż startując z dwupokojowego M3, które w założeniu musiało wystarczyć na dwupokoleniową rodzinę.

Szczęściarze, czyli ci, którzy przydział mieszkania dostali w szczycie osiągnięć reprodukcyjnych, czyli mając już ostateczną liczbę dzieci, mogli żyć w luksusie metrażowym. Przynajmniej do momentu, w którym ich dzieci nie założyły własnej rodziny i na świat nie przyszły dzieci dzieci, czyli wnuki.

Wielopokoleniowa rodzina na wspólnych metrach to zawsze jest wyzwanie, nawet w M4. W M3 kończyła się często trwałymi konfliktami rodzinnymi. Łatwiej być może było w M5, ale takim metrażem dysponowali nieliczni.

7 komentarzy:

  1. To prawda, ale na te M nie trzeba było brać dożywotniego kredytu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja miałam szczęście, bo mój dom, w którym mieliśmy pokój lokatorski, czyli z meldunkiem, przewidziano do zburzenia i zburzono. Książeczkę mieszkaniową miałam. W efekcie dostaliśmy mieszkanie spółdzielcze i byliśmy przeszczęśliwi.

      Usuń
  2. Moje czasy, moje wspomnienia. Pomyśleć, że kiedyś marzyło sie o największym M, a dziś wiele osób zamienia się na mniejsze lub kupuje mniejsze, duże mieszkania gdziekolwiek sprzedają się jako ostatnie. Oczywiście kredyty na nie biorą najczęściej rodzice...

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaczynałem od M 0,5 czyli pokoju w mieszkaniu teściów, by przez M2 i M% dojść do własnego domu. A jednak i tak mam problem, bo dziś marzy mi się M1 ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Swoją drogą ciekawe od jakich M-ów starowaliście i do jakich doszliście. I w jakim wieku życia były to własne M-y?

    OdpowiedzUsuń
  5. Kawalerka bez zobowiązań to na starość najlepsze rozwiązanie;-)

    OdpowiedzUsuń