To był ważny dzień. Koniec epoki gipsu. Moja
złamana prawa ręka wraca do obiegu. Nie mam niestety pewności: zrosło się
czy nie zrosło? Połamańcy z kolejki w szpitalu twierdzą, że z reguły się
zrasta. Ci z forów internetowych twierdzą inaczej i dlatego nie jestem pewna
finału.
Siedzę w zatłoczonej
jak zwykle poczekalni i czekam na wyrok. Co chwilę ktoś pyta:
- Kto z państwa jest ostatni?
Kolejka niestety
długa. Pocieszam się, że dobrą stroną czekania jest to, że ręka cały czas się
zrasta i szanse, że będzie zrośnięta rosną.
Po mojej lewej
stronie siedzi miła elegancka pani. Jak sama twierdzi - „po osiemdziesiątce”.
Pani opowiada o swojej gehennie: zawał, operacja zaćmy na obu oczach i złamanie
obojczyka. Opowieść kończy się happy endem, ale i tak budzi przede wszystkim
grozę, dopiero potem podziw.
Stojąca obok
sześćdziesięciolatka z nadwagą, bez zewnętrznych oznak złamań, więc nikt nie
ustępuje jej miejsca, ogłasza:
- Ci wszyscy lekarze to idioci,
nic nie umieją.
Nikt tej opinii nie
popiera, ani też nie kwestionuje. Jedynie pan o kulach śmieje się szyderczo i
stwierdza:
- To wszystko jest chore i musi
rypnąć. To dalej nie pociągnie. Nikt się pacjentem nie przejmuje. Kazali mi
przyjść na rehabilitację za pół roku. Sam się zrehabilituję. Ha, ha…
Miła pani, ta od
gehenny, nie zgadza się z nim:
- Niemożliwe. Ja czekałam tylko
dwa tygodnie. Nie wiem, co by ze mną się stało bez rehabilitacji. Bardzo
mi tam pomogli, a te studentki – praktykantki były po prostu
wspaniale.
Zauważam że pod
drzwiami gabinetu zjawiła się nowa pacjentka, taka bardziej kruchutka, z
identycznym, jak mój, gipsem, tyle że na lewej ręce. Ona mnie też zauważa.
- Pani również do zdjęcia? –
pyta.
Domyślam się, że nie
o fotografię jej chodzi i odpowiadam, że tak, że przynajmniej taką mam
nadzieję. Ustalamy, co która z nas złamała. Jestem górą. U mnie poszły obie
kości. U niej tylko jedna.
W tym czasie pan o kulach
wygłasza dalszy ciąg tyrady na temat służby zdrowia. Jest wzburzony. Wkurza go,
że personel niższy tak mało zarabia.
- A przecież to salowe i
pielęgniarki wszystko robią. Lekarz wyda polecenie i sobie idzie, a taka
pielęgniarka całą noc lata od pacjenta do pacjenta.
Nareszcie moja kolej.
Mogę wejść do gabinetu. Pan doktor nie traci czasu na
powitania, z mety pyta o nazwisko i zapatrzony w ekran monitora zaczyna
coś wstukiwać do komputera.
- Ja do zdjęcia gipsu –
zagajam.
- Tak? A który to tydzień?
Z uwagi na
narzucające się ginekologiczno-położnicze skojarzenia, mam ochotę odpowiedzieć,
że to już dziewiąty miesiąc, ale jakoś się powstrzymuję.
- Siedem tygodni –
mówię.
Pan doktor, nadal nie
zaszczycając mnie spojrzeniem, wręcza mi zdecydowanym ruchem wyplutą przez
drukarkę komputera kartkę i rozkazuje:
- Do dziewiątki, zdjąć gips, a
potem do rentgena.
Nie wszystko jest dla
mnie jasne, ale nie chcę zabierać czasu panu doktorowi. Wychodzę i idę do
„dziewiątki”. Obsługa okazuje się sprawna. Gips zdjęto i odłożono na bok.
- To na wypadek, gdyby trzeba go
jeszcze było założyć – słyszę.
Pokonując związane z tą informacją uczucie niepokoju, zmierzam w
kierunku rentgena. Nie czekam długo. Zdjęcie ręki zostaje zrobione i
wysłane drogą elektroniczną do mojego pana doktora.
Tym razem do gabinetu
wchodzę bez kolejki i od razu, bez pytania, podaję swoje nazwisko. Pan doktor
patrzy w monitor i wydaje werdykt.
- W porządku - ogłasza.
- Znaczy, zrosło się? –
postanawiam się upewnić.
- Tak, wszystko w porządku.
- Czy nie powinnam mieć jakiejś
rehabilitacji? – próbuję powalczyć o swoje prawa, mając w pamięci
poczekalniane mądrości.
- Nie, nie trzeba. Niech pani
ćwiczy palce. Najlepiej wziąć zwykłą gąbkę i ściskać. Tylko nie obciążać
nadgarstka – radzi pan doktor niezmiennie patrząc w monitor.
- A ten kawałek, co się oderwał,
przyrósł się? – ryzykuję, usiłując jednocześnie zajrzeć w ekran
monitora, na którym, jak domniemywam, pan doktor ogląda moje kości, a nie na
przykład zdjęcia z majowego weekendu.
- Jaki kawałek? – pyta
przytomnie.
- Wyrostek rylcowaty – rzucam z miną fachowca.
- Przyrósł. Wszystko w
porządku – nadal patrzy w ekran. Na mnie w ogóle.
Wychodząc z gabinetu
uświadamiam sobie, że pan doktor w ogóle nie obejrzał mojej biednej ręki. Syn
mnie pociesza, mówiąc, że nie musiał, bo wszystko, co trzeba, widział na
rentgenie. Gorzej, że na mnie pan doktor też nie spojrzał, ani
razu. I po co się tak pięknie uczesałam? Było to przecież, z uwagi na
moją złamaną prawą rękę, nie lada wyczynem.
Późnym wieczorem,
zmagając się dzielnie z łupaniem w kościach, przypominam sobie o
moim towarzyszu niedoli, czyli o gipsie pozostawionym w „dziewiątce”.
Ciekawe, czy jeszcze na mnie czeka?
Tak działają chirurdzy i ortopedzi. Jak chcesz, żeby jakiś lekarz zauważył Twoje staranne uczesanie, musisz się zgłosić do psychiatry, neurologa lub ewentualnie internisty, ale tu już sprawa nie jest pewna ;)
OdpowiedzUsuńNawet psychiatry nie jestem pewna.
UsuńGrunt, że poczucie humoru Cię nie opuszcza.
OdpowiedzUsuń:-)
Staram się.
UsuńWstawili komputery do gabinetów i lekarze nie mają kiedy patrzeć na pacjenta. W dodatku nie usprawnia to pracy, bo gdy byłam w przychodni przyszpitalnej lekarz nie mógł wystawić mi zwolnienie, gdyż nie zdołał sie zalogować. Dał mi kartkę, z która mąż musiał pofatygować się do przychodni.
OdpowiedzUsuńPięknie uczesana miałaś świadomość dobrego wyglądu dla samej siebie, a gips? pewnie poszedł do lamusa...
A tam na szczęście komputery działały, mam nadzieję.
UsuńTo jest opis każdej przychodni ortopedycznej.
OdpowiedzUsuńCzyli typowo.
Usuń