niedziela, 11 marca 2018

Po kiego diabła ta fryzura?




To był ważny dzień. Koniec epoki gipsu. Moja złamana prawa ręka wraca do obiegu. Nie mam niestety pewności: zrosło  się czy nie zrosło? Połamańcy z kolejki w szpitalu twierdzą, że z reguły się zrasta. Ci z forów internetowych twierdzą inaczej i dlatego nie jestem pewna finału.
    Siedzę w zatłoczonej jak zwykle poczekalni i czekam na wyrok. Co chwilę ktoś pyta:
Kto z państwa jest ostatni?
    Kolejka niestety długa. Pocieszam się, że dobrą stroną czekania jest to, że ręka cały czas się zrasta i szanse, że będzie zrośnięta rosną.
    Po mojej lewej stronie siedzi miła elegancka pani. Jak sama twierdzi - „po osiemdziesiątce”. Pani opowiada o swojej gehennie: zawał, operacja zaćmy na obu oczach i złamanie obojczyka. Opowieść kończy się happy endem, ale i tak budzi przede wszystkim grozę, dopiero potem podziw.
    Stojąca obok sześćdziesięciolatka z nadwagą, bez zewnętrznych oznak złamań, więc nikt nie ustępuje jej miejsca, ogłasza:
-  Ci wszyscy lekarze to idioci, nic nie umieją.
    Nikt tej opinii nie popiera, ani też nie kwestionuje. Jedynie pan o kulach śmieje się szyderczo i stwierdza:
-  To wszystko jest chore i musi rypnąć. To dalej nie pociągnie. Nikt się pacjentem nie przejmuje. Kazali mi przyjść na rehabilitację za pół roku. Sam się zrehabilituję. Ha, ha…
    Miła pani, ta od gehenny, nie zgadza się z nim:
Niemożliwe. Ja czekałam tylko dwa tygodnie. Nie wiem, co by ze mną się stało bez rehabilitacji. Bardzo mi tam pomogli, a te studentki – praktykantki były po prostu wspaniale.
    Zauważam że pod drzwiami gabinetu zjawiła się nowa pacjentka, taka bardziej kruchutka, z identycznym, jak mój, gipsem, tyle że na lewej ręce. Ona mnie też zauważa.
 - Pani również do zdjęcia? – pyta.
    Domyślam się, że nie o fotografię jej chodzi i odpowiadam, że tak, że przynajmniej taką mam nadzieję. Ustalamy, co która z nas złamała. Jestem górą. U mnie poszły obie kości. U niej tylko jedna.
    W tym czasie pan o kulach wygłasza dalszy ciąg tyrady na temat służby zdrowia. Jest wzburzony. Wkurza go, że personel niższy tak mało zarabia.
A przecież to salowe i pielęgniarki wszystko robią. Lekarz wyda polecenie i sobie idzie, a taka pielęgniarka całą noc lata od pacjenta do pacjenta.
    Nareszcie moja kolej.  Mogę wejść do gabinetu. Pan doktor nie traci czasu na powitania, z mety pyta o nazwisko i zapatrzony w ekran monitora zaczyna coś wstukiwać do komputera.
Ja do zdjęcia gipsu – zagajam.
Tak? A który to tydzień?
    Z uwagi na narzucające się ginekologiczno-położnicze skojarzenia, mam ochotę odpowiedzieć, że to już dziewiąty miesiąc, ale jakoś się powstrzymuję.
Siedem tygodni – mówię.
    Pan doktor, nadal nie zaszczycając mnie spojrzeniem, wręcza mi zdecydowanym ruchem wyplutą przez drukarkę komputera kartkę i rozkazuje:
Do dziewiątki, zdjąć gips, a potem do rentgena.
    Nie wszystko jest dla mnie jasne, ale nie chcę zabierać czasu panu doktorowi. Wychodzę i idę  do „dziewiątki”. Obsługa okazuje się sprawna. Gips zdjęto i odłożono na bok.
To na wypadek, gdyby trzeba go jeszcze było założyć – słyszę.
    Pokonując związane z tą informacją uczucie niepokoju, zmierzam w kierunku  rentgena. Nie czekam długo. Zdjęcie ręki zostaje zrobione i wysłane drogą elektroniczną do mojego pana doktora.
    Tym razem do gabinetu wchodzę bez kolejki i od razu, bez pytania, podaję swoje nazwisko. Pan doktor patrzy w monitor i wydaje werdykt.
W porządku - ogłasza.
Znaczy, zrosło się? – postanawiam się upewnić.
Tak, wszystko w porządku.
Czy nie powinnam mieć jakiejś rehabilitacji? – próbuję powalczyć o swoje prawa, mając w pamięci poczekalniane mądrości.
Nie, nie trzeba. Niech pani ćwiczy palce. Najlepiej wziąć zwykłą gąbkę i ściskać. Tylko nie obciążać nadgarstka – radzi pan doktor niezmiennie patrząc w monitor.
A ten kawałek, co się oderwał, przyrósł się? – ryzykuję, usiłując jednocześnie zajrzeć  w ekran monitora, na którym, jak domniemywam, pan doktor ogląda moje kości, a nie na przykład zdjęcia z majowego weekendu.
Jaki kawałek? – pyta przytomnie.
- Wyrostek rylcowaty – rzucam z miną fachowca.
-  Przyrósł. Wszystko w porządku – nadal patrzy w ekran. Na mnie w ogóle.
    Wychodząc z gabinetu uświadamiam sobie, że pan doktor w ogóle nie obejrzał mojej biednej ręki. Syn mnie pociesza, mówiąc, że nie musiał, bo wszystko, co trzeba, widział na rentgenie. Gorzej, że na mnie pan doktor też nie spojrzał, ani razu. I po co się tak pięknie uczesałam? Było to przecież, z uwagi na moją złamaną prawą rękę, nie lada wyczynem.
    Późnym wieczorem, zmagając się dzielnie z  łupaniem w kościach, przypominam sobie o moim  towarzyszu niedoli, czyli o gipsie pozostawionym w „dziewiątce”. Ciekawe, czy jeszcze na mnie czeka?



8 komentarzy:

  1. Tak działają chirurdzy i ortopedzi. Jak chcesz, żeby jakiś lekarz zauważył Twoje staranne uczesanie, musisz się zgłosić do psychiatry, neurologa lub ewentualnie internisty, ale tu już sprawa nie jest pewna ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Grunt, że poczucie humoru Cię nie opuszcza.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wstawili komputery do gabinetów i lekarze nie mają kiedy patrzeć na pacjenta. W dodatku nie usprawnia to pracy, bo gdy byłam w przychodni przyszpitalnej lekarz nie mógł wystawić mi zwolnienie, gdyż nie zdołał sie zalogować. Dał mi kartkę, z która mąż musiał pofatygować się do przychodni.
    Pięknie uczesana miałaś świadomość dobrego wyglądu dla samej siebie, a gips? pewnie poszedł do lamusa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam na szczęście komputery działały, mam nadzieję.

      Usuń
  4. To jest opis każdej przychodni ortopedycznej.

    OdpowiedzUsuń