Adieu moje książki

We wszystkich moich domach zawsze było mnóstwo książek. I tak jest nadal. Nawet te najstarsze i najbardziej podniszczone towarzyszki mojego dzieciństwa zajmują kilka półek regału. Kiedy przeczytałam „Rzeczy których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy, zrozumiałam, że nie będę liczyć na decyzje potomnych, co z moich książek zostawić, a co oddać na makulaturę, tylko załatwię to osobiście. I nie tyle powyrzucam te wszystkie tomiska, chudsze i grubsze, na śmietnik (rzecz jasna w ramach selektywnego odbioru odpadów), co znajdę dla nich nowe domy. I tak powstał scenariusz do realizacji. Będę zdejmować z półek kolejne książki, czytać je po raz ostatni, oddawać im hołd w blogu i oddawać w ręce tych, których ucieszą. Przeczytają, odłożą na swoją półkę, albo puszczą w dalszy obieg. Zapraszam do lektury postów z serii ADIEU MOJE KSIĄŻKI.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą oleodruki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą oleodruki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 lipca 2019

Kocham oleodruki, landszaftów nie wyłączając


Zainspirowana wystawą w Olsztynku, poświęconą obrazom fabrycznym z przełomu XIX i XX wieku, pozawracam Wam nieco głowę sztuką dla mas. „Obrazy fabryczne” nie przedstawiały bynajmniej życia robotników przemysłowych. Były to po prostu barwne odbitki wytwarzane w technice litografii, przy pomocy, dla mnie niezwykle skomplikowanych, form drukarskich. Jak się je odpowiednio potraktowało, obrazy, nie formy, np. powlekło werniksem, to wyglądały jak olejne autentyki. Sztuka dla każdego. Obrazy śliczne, prześliczne i na tyle tanie, że miały szansę zawisnąć nie tylko w mieszczańskim salonie, ale i w ubogiej robotniczej izbie; nie tylko w zamożnym dworku, ale i pod zwykłą strzechą. Oleodruki można było kupić w księgarniach, ale i na jarmarku. A potem jeno podziwiać. I radować się. Prawdziwa magia.