Bloguję, bo to się
opłaca. Co prawda Władysław Bartoszewski ostrzegał, że „nie zawsze to,
co się opłaca, warto”, ale … to już temat na inną okazję.
Za moje blogowanie odpowiada
warunkowanie instrumentalne. Prawo efektu. Czynność, której towarzyszy lub po
której następuje stan przyjemności, utrwala się. Szczur naciska dźwigienkę, bo
dzięki temu dostaje smaczny kąsek i jest mu dobrze. Ja uderzam w klawiaturę,
tworzę teksty mniej lub bardziej rozwlekłe i do bloga wklepuję, a w nagrodę
otrzymuję sympatyczne komentarze i poznaję wspaniałych ludzi. Owszem, czasami
trafia się ktoś nieco mi niechętny, ale to mnie nie zraża. Lepiej mieć
antagonistów niż być niezauważonym.
Dzisiaj chciałam trochę
powspominać i napisać co nieco o tym, jak to na moje blogowe zapędy wzmacniająco
wpłynęły maile i komentarze, które pojawiły się po wpisach poświęconych
przedwojennym Płomykom.
Jako że jestem ich
fanką, prędzej czy później musiał zrodzić się pomysł: „W ramach nicnierobienia przeglądam
wygrzebane z dna szafy Płomyki z 1938 i 1939 roku. Zajęcie wciągające
i pouczające. W każdym razie dla mnie. I jak przystało na
ekstrawertyka, nie zachowam swoich refleksji dla siebie, tylko je upublicznię.
Kto chce, niech czyta, kto nie chce, niech nie czyta”.
Na to, że moje
wynurzenia wzbudzą powszechny entuzjazm, za bardzo nie liczyłam. Najważniejsze
było samo pisanie, a poza tym, myślałam, może jednak od czasu do czasu jakiś
amator Płomyków się znajdzie. Przyjaciele i znajomi
zaglądający na mój blog byli „tematyką” z lekka zdegustowani. Dość szybko
zaczęli pytać: Kiedy Ci te Płomyki przejdą? Dużo masz
jeszcze tych Płomyków? Ale mi nie przechodziło. Czytanie i
streszczanie pisemek okazało się wspaniałą rozrywką. Na dodatek wielce
pouczającą, jako że płomykowe teksty znacząco zasilały moją wątłą, jak się
okazało, w wielu zakresach erudycję.
Były też inne
wzmocnienia. Okazało się np., że płomykowe relacje skutecznie pobudzają pamięć
zaglądających na blog, wywołują odległe wspomnienia.
I tak, po wpisie
dotyczącym Płomyka prezentującego Wołyń i Podole otrzymałam
wzruszający komentarz: „Fragment o Krzemieńcu przywołał, opowiedziane
mi przez Tatę zdarzenie z głębokiego dzieciństwa. Góra królowej Bony, która to
góra (nie królowa) góruje nad Krzemieńcem była celem spacerów Taty ze mną,
ciągniętą na sankach. Spadłam kiedyś z tych sanek, a Tata tego nie zauważył i
dopiero po chwili zorientował się, że jego córeczka gramoli się gdzieś w
śniegu. Zabawne” . I jeszcze: „Liceum Krzemienieckie miało swoje
filię, m.in. rolniczo -leśną w Białokrynicy. Dyrektorem tejże był mój dziadek
Lucjan Bielecki, aresztowany przez Ukraińców, osadzony w więzieniu w Tarnopolu,
gdzie umarł na zapalenie płuc”.
Dzięki blogowaniu o Płomykach miałam też
szansę robienia dobrych uczynków, niesienia ulgi itd. „Na Pani blogu
znalazłam coś, czego nie ma chyba nigdzie w Internecie, mianowicie fragment
wiersza Aliny Kwiecińskiej o Stefanie Batorym. Jest to, niestety, tylko trzecia
zwrotka. Mam wielką prośbę: czy może kiedyś, „w ramach nicnierobienia”,
zechciałaby Pani zajrzeć jeszcze raz do „Płomyka” z 17 marca 1938 roku i
zacytować piąty wers pierwszej zwrotki tego wiersza? Pomoże to wypełnić „czarną
dziurę” w pamięci mojego brata, który nagle, po kilkudziesięciu latach, wydobył
z nie-pamięci prawie cały tekst wierszyka z lat dziecinnych, z tą jedną luką”. Lukę
wypełniłam z ogromną radością.
Była też prośba o pełną wersję wiersza o Ciotce
Zgryzotce, który to wiersz ktoś kiedyś bardzo lubił, ale już nieco zapomniał. I
o udostępnienie skanów wierszy o Michałku Sowizdrzałku, z którego przygodami pewien
aktualny dziadek, w dzieciństwie fan tej postaci, chciał zapoznać swego wnuka. I
jeszcze o kilka innych utworów proszono, a przy okazji pisano o własnym
dzieciństwie i wspomnieniach związanych z płomykowymi lekturami.
I to by było na tyle w
ramach jednej z wielu prób odpowiedzi na samej sobie zadane pytanie: dlaczego ja
właściwie bloguję?
Twoje uzasadnienie blogowania jest całkowicie normalne.
OdpowiedzUsuńA wspomnienia - jak to wspomnienia - zawsze piękne.
Każdy z blogujących chyba zadaje sobie to pytanie i skłamałby ten, kto odpowie, że dla samego siebie wyłącznie...
OdpowiedzUsuńTo trochę odwrotnie niż z altruizmem, niby dla innych, a jednak i dla siebie. W w przypadku blogowania - niby dla siebie, a jednak i dla innych.
UsuńPłomyk- doskonale pamiętam to zbieranie numerów, i Płomyczka również. Wprawdzie nie tak starych, ale długo to czasopismo mi towarzyszyło w dzieciństwie. Czasem zadaję sobie pytanie, czy jest sens dalej prowadzić blog, ale nie zadawałam sobie pytania typu "po co". I nawet nie mam określonej formuły, chociaż ona sama się chyba wypracowała na przyrodniczo, muzyczno, artystyczną. Czasem zazdroszczę innym "lekkiego pióra", bo ja mam z tym problem. Owszem ściśle , naukowo, bez barokowych upiększeń tak, ale literacko, poetycko- straszny mam kłopot. Dla mnie miernikiem potrzeby pisania bloga jestem sama ja- jak czuję, że już trzeba coś skrobnąć i nie mam w sobie przymusu, to znaczy, że jednak powinien istnieć. A jak nie mam ochoty, leży odłogiem i czeka. Takie miejsce na uzewnętrznienie swoich przemyśleń, zachwytów, obaw- miejsce do dzielenia się z innymi:)
OdpowiedzUsuńJa rzecz jasna tych starych Płomyków (przedwojennych jaby nie bylo, a ja powojenna), sama nie zbierałam. Dostałam je w prezencie i się zachwyciłam. Dzięki za interesujący komentarz.
Usuńjaaa.... Płomyk, Płomyczek a pamiętasz Świat Młodych :) Ale odkurzyłaś moje zakamarki w mózgu :) Osobiście lubię pisać wtedy gdy mnie coś zaintryguje, zirytuje czy rozbawi
OdpowiedzUsuńŚwiat Młodych dobrze pamiętam. Swego czasu czytałam dość regularnie.
OdpowiedzUsuń