Zamykanie wakacyjnego domu, a
konkretnie zamykanie domu letniego (jakby nie było wakacje można i zimą sobie
zorganizować), a zatem … zamykanie letniego domu to bardzo złożone przeżycie.
Kiedy po raz ostatni w tym roku
myję podłogi, wycieram kurze, porządkuję szafy - wszystko mi woła o
przemijaniu. Jak pisał Staff: „Najgłębszy smutek szczęścia, że wszystko
przemija”.
A wiosną było tak radośnie.
Lodówka zapełniona po brzegi, świeżo obleczona pościel, pachnące ręczniki
kąpielowe. Olejki do opalania i po opalaniu. Powyciągane leżaki, stoły. Pełna
gotowość.
Słońce zaglądało przez dopiero
co umyte po zimie okna i obiecywało, że lato będzie piękne. Ptaki śpiewały.
Jezioro błyszczało i z dnia na dzień oferowało cieplejszą wodę do kąpieli.
Huśtawka skrzypiała ponętnie i zachęcała do bujania. Teraz bidula rozmontowana,
podzielona na części, spoczywa w schowku. I bardzo, bardzo smutno wygląda.
Leżaki upchane w kącie też mają nie najweselsze miny.
Przepakowuję pozostałe po lecie
wiktuały do samochodu i myślę, po co ja tego tyle nakupowałam? Ta mąka
kukurydziana to miały być naleśniki. Nie zdążyłam usmażyć. Może w przyszłym
roku się uda. Ta paczka biszkoptów to pamiątka po sierpniowym tiramisu. Zielona
herbata to spuścizna po moich przyjaciółkach, które odwiedziły mnie w lipcu.
Trzy czwarte litra w lodówce (zgadnijcie czego) to dowód na naszą abstynencję.
Płatki owsiane – prawie nie ruszone, a miałam się odchudzać.
Panta rei – wszystko płynie. Ale
jak to wytłumaczyć książkom, które zostawiam. Obstawiłam je, na wszelki
wypadek, preparatami pochłaniającymi wilgoć, ale one, te preparaty, to chyba
dla książek nie najlepsze towarzystwo. Moje książki: ambitne i czytadła,
przewodniki, biografie. Książki o Warmii i Mazurach. Nieco podniszczone i
prawie nowiutkie. I wszystkie skazane na sen zimowy. Obudzą się wiosną i pewnie
będą miały pretensje o te zmarnowane zimowe miesiące. A może powinnam jednak
zabrać je ze sobą? Tyle, że one są stąd, tu jest ich dom. Ich czas to
wakacje.
Ostatnie minuty. Wszystko
zrobione. Jeszcze tylko trzeba zamknąć okiennice i drzwi. To szczególnie smutny
moment. Memento mori. Dom został zamknięty. Odjechaliśmy w siną dal. Już za
Szczytnem przypomniałam sobie o niezabranym z nocnej szafki lekarstwie. Za
późno, by wracać. A za Wielbarkiem przypomniałam sobie o musze. O musze,
która wieczorem pobuczała w sypialni, potem gdzieś przysnęła, a nad ranem znowu
pobuczała.
Dzięki wakacjom na łonie natury,
zgłębiłam obyczaje nornic, komarów, mrówek, kretów i os. By pokonać wroga,
trzeba go dobrze poznać. O muchach, jak dotąd, wiem niewiele, okazały się
za przyjacielskie, za mało dokuczliwe. Były, ale jakby ich nie było. Tylko ta
jedna. Na sam koniec. Co zrobi mucha w pustym, ciemnym domu? Za późno, by
wracać.
I prawdopodobnie spędziłabym
sezon zimowy, w tym Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok, w ogromnym poczuciu
winy, gdyby nie niezawodny jak zawsze wujek Google.
- Spokojnie –
powiedział – nie panikuj. Mucha żyje krótko, około 4 tygodni. Ale jak
tak się o nią martwisz, to wiedz, że w budynkach może przezimować w stania
anabiozy.
I wujaszek Google, nie pytany, z
własnej inicjatywy dorzucił, myślę, że złośliwie:
- Jak przyjedziecie
wiosną, to mucha was przywita. Z entuzjazmem.
I w tym momencie wtrąciła się
ciocia Wikipedia:
- Chyba, że ją wcześniej
zaatakuje grzybica.
To smutne zamykanie domku jeszcze przede mną.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o muchy to faktycznie - w tym roku nas przywitała jedna w marcu gdy przyjechaliśmy po raz pierwszy do domku letniego...
Mam ochotę odwiedzić mój dom w listopadzie. Jak śniegi za bardzo dróg nie przysypią. Chcę zobaczyć, co ten mój domek wtedy robi.
UsuńŚwietnie napisane i wcale nie zieje smutkiem. Nie znam takich klimatów, bo nie mamy letniego domku, ale jestem w stanie sobie wyobrazić. Co roku kończę wakacje myciem okien i porządkami, bo gdy zacznie sie wrzesień, na nic już nie ma czasu i siły...
OdpowiedzUsuńPo zimie wyłażą z ram okiennych biedronki i muchy, widocznie tam zimują i mają się dobrze:-)
I jeszcze mrówki. Spod podłogi. Ale to już dotyczy mego warszawskiego lokum.
UsuńAle za to wiosną ile szczęście Cię znowu czeka:):):)A do wiosny już tylko 5 miesięcy.
OdpowiedzUsuńByle dotrwać.
Usuńna wiosnę znów trzeba umyć podłogi i zetrzeć kurze...
OdpowiedzUsuńTo "znów" często owoduję, przynajmniej w moim przypadku, że nie zawsze chce mi się to wszystko myć jesienią.
UsuńMimo leciutkiego smutku ,fajnie sie czyta ☺Nie ma co sie smucić ,czas przemija ,ale będą kolejne lata .Tylko żebyśmy w zdrowiu byli.Ja też mam takie podobne myśli.Moje ogrody ,miejsca,leżakowanie itd...zakończyły swój żywot lata.Ale czekam na piękną jesień i zimowe dni..Wszystko zrobione w obejściu.Kiedy wiosna nastanie zbudzimy się razem z ptasimi trelami ☺☺i będzie pięknie..Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCieszę się, że masz trochę więcej czasu i wpadłaś do mnie z wizytą.
Usuń:-) Mucha bardzo skojarzyła mi się z Muminkiem, który pewnej zimy zamiast spać snem zimowym, się obudził... przygód miał wiele, ale dom Mamie Muminka po Muminkowej zimie poznać było ciężko, więc niech Wujek G. ma racje odnośnie tych 4 tygodni :)
OdpowiedzUsuńŁadne skojarzenie. Może nasz dom letni też ma swoich Muminków.
UsuńNie wiedziałam, że Google lubi satyrę, a Ty humor. Rozbawiłam się tym pakowaniem i wyprawą do miasta.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
Miło mi. Dziękuję. Też pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńLetni domek był moim marzeniem, ale nie dane mu było się spełnić. Może to i dobrze, bo miałabym rozterki podobne do Twoich. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMożesz wzorem bohaterki "Błękitnego zamku" mieć tali domek na polu wyobraźni i wpadać do niego w wolnych chwilach.
Usuń