W ostatnich
latach, w ramach „nicnierobienia” przeglądałam wygrzebane z dna szafy Płomyczki.
Zajęcie wciągające i pouczające. W każdym razie dla mnie. I
jak przystało na ekstrawertyka, nie zachowam swoich refleksji dla siebie, tylko
je upublicznię. Kto chce niech czyta, kto nie chce niech nie czyta.
PŁOMYCZEK.
TYGODNIK DLA MŁODSZYCH DZIECI. 3 grudnia 1934 r.
Na okładce Mikołaj. A w środku
wierszyk o kłopotach Mikołaja napisany przez Alinę Kwiecińską: „Ile gwiazd złotych na niebie świeci, tyle
dziś marzeń w serduszkach dzieci, Świety Mikołaj Ne odpoczywa, pracuje szczerze
i głową kiwa. Dla Andrzejka będzie kolejka, dla Władka – kołatka, dla Tereski –
dwa pieski, dla Lodki – trzy kotki, dla Hanki - baranki…. Tak bez końca… Panno
Święta! Kto to wszystko zapamięta…”. To oczywiście tylko fragment
wierszyka. Resztę przeczytajcie sami. Pojedynczy numer Płomyczka wraz z „Małym
Płomyczkiem” kosztuje co prawda 25 gr. , ale w prenumeracie wyjdzie taniej.
A „W leśniczówce” Staś i Hania
wysłuchały w radio, jak to „dzieci w Niemczech zawieszają przy kominku swoje pończoszki, a
rano znajdują w nich dary mikołajowe”. No i zrobili to samo, czyli powiesili swje pończoszki.
Tyle, że Staś przekombinował. Własna pończoszka wydala się mu za mała, więc
nocą zamienił ją na wielką pończochę tatusia. No, a rano z pończoszki Hani
wyglądała lalka z zamykanymi oczkami, a w pończosze pożyczonej przez Stasia od
tatusia leżała brzytwa do golenia. „Hania w śmiech: - Nie opłaciło się oszukiwać świętego Mikołaja!
Szukaj dobrze, może tam jeszcze jest i maść, od której urosną ci wąsy”.
Ewa Szelburg-Zarembina uczy
małych czytelników altruizmu. Wólka, wieś biedna, i prawie nikogo nie stać na
choinkę. Więc dzieci uradziły by zrobić jedną wspólną choinkę na świeta. A gdze
ją postawić? Losy ciągnąć? Nie, to byłby traf, a nie sprawiedliwość –
stwierdził Janek. A Zosia zaproponowała, by choinkę postawić w izbie u
Popiołków. Dzieci nie były zachwycone: „To najgorsza chałupa we wsi! To
lepianka!”. Ale Zośka postawiła na swoim. Wytłumaczyła, że małe Popiołki są
najbiedniejsze, nie mają nawet kapoty i butów, by do choinki przyjść, więc
choinka powinna przyjść do nich. I tak zrobili. Tylko Pawełek się
wyłamał. A że jego ojca. Bogatego młynarza stać było i na zakup świerczka, i na
śliczne ozdoby, piękne było Pawełka drzewko. I na tym niestety koniec. Ciąg
dalszy w kolejnym Płomyczku. Zobaczymy jak to będzie z Pawełkiem, z Popiołkami…
ale dopiero za tydzień.
To może na pociechę trochę
poezji. Najpierw fragment wiersza „Zima idzie” Ireny Paczoski:
Otuli ziemię w biały puch,
Tak biały jak łabędzie,
Dobry dla ziemie opiekuńczy
duch,
Bo zimno, zimno będzie.
W kożuchu śnieżnym ciepło jej,
Nic złego jej nie będzie!
Już nie ma liści – drzewom
teraz lżej.
Baśń zimy wróżka przędzie.
A teraz coś z M. A.
Kacprzyckiej:
Już niedługo przyjdą święta,
wiesz, synku?
Już niedługo ucieszysz się
choinką.
Trzeba teraz, mój ty mały
pieszczochu,
Przygotować nam zabawki po
trochu.
Z tych papierów, z tych
przeróżnych bibułek,
narobimy gwiazdek, lalek i
kółek.
Pozłocimy potem szyszki, orzechy,
Aby więcej było w święta
uciechy”
O tym samym pisze Alina
Kwiecińska:
Dziatwa bardzo dziś zajęta,
Bo niedługo będą św….
A ozdoby choinkowe
Jeszcze wcale nie g…..
Dalej prędko do roboty!
Słomka, wata, papier z….
Klej, skorupki, włóczka,
orzech,
Wszystko nam się przydać m…
W te kropki trzeba wstawić
brakujące słowa. Spróbujcie. Mnie się udało.
No i żeby nie było za łatwo -
zagadka: „Weź od misia (baczność ma pazurki) dwie głoski, tyleż dadzą
komórki, trzy - na przełaj. Ten wyraz złożony, to będzie Święty nasz ulubiony”.
Na wypadek, gdyby komuś
udało się cofnąć w czasie, do grudnia 1934 roku, informuję, że Płomyczek „bardzo by się ucieszył, gdyby
dostał od Was życzenia wesołych świąt”. Najlepiej przesłane na
własnoręcznie zrobionych kartkach. Przepis na kartkę rzecz jasna znajdziecie
w Płomyczku.
PŁOMYCZEK.
TYGODNIK DLA MŁODSZYCH DZIECI. 10 grudnia 1934 r.
Irena Włodarska–Paczoska pisze
o „Przymrozku”, który: „Bielutkim szronem ozdobił płoty, Wszystko co
ujrzał dokoła! Patrzą na siebie dachy, parkany, Kto je tak ubrał bielutko.
Przymrozek, psotnik, skrył się już w kącie i siedzi jak mysz cichutko”.
Niestety, przychodzi słonko i przepędza psotnika. Nie wszystkich to cieszy, bo
świat wyczarowany przez niego pięknym się zdaje: „Szkoda! – na ziemi był tak
króciutko, Ustroił szronem tak mało!”
To tyle w kwestiach
artystycznych. Teraz będzie praktycznie. Będzie mini inscenizacja. „Chór
dzieci: A nasz domek w gaju stał, bardzo lichy daszek miał. Gdy
deszcz pada chlapu-chlapu, to nam cieknie wciąż z pułapu. Dziewczynka: Co
tu robić? Co tu robić? Chłopiec: Trzeba daszek gontem
pobić!” Potem pojawiają się kolejne problemy, ale na wszystko jest
rada: „Trzeba szybki okitować! Hej, ogacić dom wypada!”. A na
koniec chór dzieci śpiewa: „Albośmy to jacy – tacy? A zabierzmy się do
pracy! Hej, nie będzie w naszym domu, źle i zimno już nikomu”*.
Pamiętacie opowiadanie Ewy
Szelburg-Zarembiny z poprzedniego tygodnia. O tym, jak dzieci z biednej
wsi Wólka zrobiły wspólną choinkę i postawiły ją w najbiedniejszym domku u
Popiołków? I tylko syn bogatego młynarza, Pawełek, się wyłamał. I miał swoją,
indywidualną, wspaniałą, pełną ozdób choinkę. Ale jak zasnął, zabawki i ozdoby
choinkowe, przejawiające bardziej prospołeczne niż Pawełek poglądy, wzięły się
i zbuntowały. I uciekły do Popiołków. Pawełek okazał się chłopcem refleksyjnym,
pomyślał i zrozumiał, że źle postąpił, że nie wolno myśleć tylko o sobie. I za
zabawkami powędrował do Popiołków. I wszystko dobrze się skończyło. Dzieci z
Wólki całą gromadą otoczyły wspólną choinkę.
I jeszcze trochę
przedświątecznych zagadek:
Szczypie w nos, szczypie w
uszy,/Rzeki skuwa lodem,/Trawy, zioła, kwiaty kruszy,/
Świat napełnia chłodem.
Jak ten cieśla się
nazywa/Który u nas zimą bywa/I sam tylko, bez pomocy/Most zbuduje w ciągu nocy.
Z dalekiego kraju przyjechała
pani/A za nią sunęło tysiące par sani/Posypała puchem lasy, pola, łąki/Ozdobiła
drzewa w kryształowe pąki.
Na wypadek, gdyby komuś
udało się cofnąć w czasie, do grudnia 1934 roku, informuję, że pora wziąć się
za robienie ozdób choinkowych. Jeszcze można kupić całkiem tanio kolorowy
papier, a w Płomyczku jest instrukcja, jak można zrobić szybko i tanio
wspaniałe łańcuchy na choinkę. Bardziej ambitni znajdą wskazówki, jak wykonać
kolorowe witrażyki.
*Autorką tekstu jest
Anna Świrszczyńska
Płomyczek.
Tygodnik dla młodszych dzieci. 17 grudnia 1934 r.
„Paśliśmy owiecki pod
borem/Przyleciał wilczysko z ozorem/Owiecki nam pokąsał/Kudłami się
natrząsał/Kudłami, kudłami nad nami”. Taki to jest początek pastorałki na początku przedświątecznego
Płomyczka zamieszczonej. A potem możemy przeczytać wiersz St. Kossuthówny: „W ubogim kościółku szopka
ustawiona, nad żłobkiem Najświętsza Panna pochylona. Jest sędziwy Józef, anioły
z skrzydłami… Na progu stajenki doniczki z kwiatami”. Tak się wiersz zaczyna, a
kończy kolędowo: „Lulajże, Jezuniu, Dzieciąteczko Boże, wśród darów pasterzy serce
moje złożę!”
W opowiadaniu Almy Stodolskiej
mamy miłą fabułkę o miasteczku położonym tak daleko od jakiegokolwiek lasu, że
mali mieszkańcy tego miasteczka o choince na święta tylko słyszały. I marzyły o
niej, bo „Cóż to za święta bez choinki – prawda?” „W miasteczku
mieszkał pewien dobry, stary doktór. Wiedział on dobrze, czem się dzieci
martwią. Ten stary doktór był wielkim przyjacielem dzieci. Coś poszeptał z
burmistrzem miasteczka i na jesieni sprowadzono do miasteczka piękny, duży
świerk srebrzysty”. Świerk posadzono, oczywiście pośrodku Rynku, ogrodzono
niskim płotkiem, by go w dnie targowe nikt nie uszkodził. Dzieci przygotowały
ozdoby, ubrały nimi w Wigilię świerk, zapalono różnokolorowe świeczki i „Mój
Boże, co to był za piękny widok”.
Jak Wam za mało świątecznych
historyjek, to macie jeszcze jedną. Napisała ją Stefanja Ottowa. Są dzieci
bogate: Jurek, Lunia i Wisia. Są też dzieci biedne, czyli Stasia i jej
rodzeństwo. Bogate mają choinkę obwieszoną ozdobami. Mają też szopkę. Zrobioną
przez Jurka. Najśliczniejszą, najwspanialszą. No i dzieci bogate bardzo są
szczęśliwe, ale coś im przeszkadza w świętowaniu. Lubią Stasię i wiedzą, że ona
świąt może w ogóle nie mieć. Więc wymyśliły, że zaproszą Stasię z rodzeństwem
na święta. I że coś im podarują. I tu… uwaga…! Zdobywają się na czyn prawie
heroiczny, bo postanawiają podarować biednym dzieciom to, co mają najlepszego,
czyli szopkę.
A teraz kolej na choinkową
awanturę. Będzie „O tem, jak niedźwiadek na choince łasował”, czyli miły
wierszyk Henryka Ładosza. Niedźwiadek to pluszowa zabawka - prezent
przeznaczony dla Basi. Misio, zostawiony pod choinką, najpierw spał, a jak się
obudził, to zaczął się awanturować, gramolić na choinkę, bujać na łańcuchach,
sięgać po pierniczki. Kto ciekawy, jak się to wszystko skończyło – niech sobie
przeczyta.
A potem niech zgaduje:
„Jest sroga pani na świecie,
Znasz ją dobrze miłe dziecię.
Ma trzech synów:
Pierwszy-ostry, w uszy szczypie,
Drugi – miękki, w białe płatki,
Chociaż dobry – w oczy sypie,
Trzeci – twardy, jak szkło gładki.
Nazwij synów, nazwij matkę,
A rozwiążesz tę zagadkę”.
Na wypadek, gdyby komuś
udało się cofnąć w czasie, do grudnia 1934 roku, informuję, że warto
wybrać się na książkowe zakupy. Jest dużo nowości dla najmłodszych.
Ilustrowane, pięknie wydane, „O Janku Wędrowniczku” Konopnickiej można
nabyć już za 90 groszy. Polecam też śpiewnik „Paziowie Pani Wiosny” i
opowieść „O Kwaczorku, który przez Gdańsk do Gdyni popłynął”. Najlepiej,
bo najtaniej, kupować w „Naszej Księgarni”, w Warszawie, Świętokrzyska
18. Jeśli wolicie skorzystać z drogi pocztowej, to podaję konto: P.K.O. nr.
2058. Za przesyłkę dolicza się 20 groszy. Można też przesłać pieniądze do „Płomyczka”
i wówczas to on prześle Wam zamówione książki.
PŁOMYCZEK.
TYGODNIK DLA MŁODSZYCH DZIECI. 14 stycznia 1935 r.
„W nocy, po cichutku/kiedy
dzieci spały / zapukał do okien / pan malarz, mróz biały.
Na szybach pędzlami / smoka
namalował / zaśmiał się z radości / i na strych się schował.
Lecz potem pomyślał / że
nazajutrz rano / dzieci się przestraszą / będą wołać: ”Mamo!”.
Więc zmazał czem prędzej /
okrutnego smoka / namalował gwiazdy / i księżyc w obłokach”*.
W Płomyczku zagościła zima na
całego. W jednym z opowiadań dzieci budują tor saneczkowy, w innym piszą na
śniegu imiona, a w jeszcze innym jest o tym, jak świerszcze grają za kominem. „Chata
w białej kożuszynie przycupnięta za przełazem z wielką stertą drzemie razem.
Drzemie wójt. Drzemie wójtowa. Drzemie kura przy indykach. Drzemie Biała i
Krasula. (…) Burek chrapie, przez sen wzdycha”. A świerszcze wszystkich
pobudziły. Zrobiło się wszystkim wesoło. I sąsiadów zaprosili. I zagrali razem
ze świerszczami: „Jak się wszyscy zasłuchali, zapomnieli, że śnieg walił, że
wiatr gadal mroźne strachy, szarpał chochły, dudnił w dachy i śniegową trząsł
pierzynę: -Świr – świr – świr – świr – za kominem”.
A na koniec zaproszenie na
wesele. Napisane przez Hannę Ożogowską.Oto fragment.
„ Przyleciała pani
Zima / na wesele Stycznia. / Przyleciała wystrojona / i ubrana ślicznie.
Suknia na niej biała, lśniąca
/ patrzeć – oczy boli. / Szuba z białych gronostajów / korona z soboli.
Wszak to Styczeń dziś się
żeni. / Będą tańczyć hu! Ha! / Wszak do ślubu dzisiaj idzie / panna
Zawierucha”.
Prześliczne. W ogóle mnóstwo
radości z zimy w tym numerze.
Na wypadek, gdyby komuś
udało się cofnąć w czasie, do stycznia 1935 roku, to zachęcam do skorzystania z
instrukcji, jak zrobić z kartonu konika i królika.
*Autorem wiersza jest K.Z. Skierski
PŁOMYCZEK.
TYGODNIK DLA MŁODSZYCH DZIECI. 21 stycznia 1935 r.
W Nowym 1935 Roku trzeba zacząć od podsumowania sukcesów w roku
minionym. I tak właśnie robi Płomyczek, zamieszczając na pierwszych
stronach następujący wierszyk:
„Jeszcze przed niewielu laty / w tej wioseczce mojej / nic nie
było, jeno chaty / drogi i wyboje.
Jeszcze przed niewielu laty / mówił mi mój dziaduś / ni wygody,
ni oświaty / nie było ni śladu.
Chodziło się na piechotę / do miasta daleko / spoczywając gdzieś
pod płotem / albo też nad rzeką.
Listy, paczki i kart wiele / zostawały w mieście / póki wójt ich
w dwie niedziele / nie przyniósł nareszcie.
A teraz, o czym dowiadujemy się z kolejnych
zwrotek, zbudowano szkołę, co dzień pociąg zatrzymuje się we wsi i zabiera
ludzi do miasta, a potem odwozi z powrotem, jest pocztowy urząd i nawet
jest radio we wsi. Żyć, nie umierać. Tak przemiany we wsi polskiej sławi
autorka wiersza Janina Gilowa.
O tym samym są też następne opowiadania. Miła historyjka,
napisana przez Henryka Zasławskiego, o pociągach, które przejeżdżają przez
wieś, a czuwa nad nimi na przejeździe pan Ignacy - dróżnik, tata Teodora. I o
tym, jak to razu pewnego, autobus się zepsuł na samym przejeździe, a że ciężki
był i nie udało się go zepchnąć z torów, pan Ignacy pociąg zatrzymał. I
opowiadanie Jadwigi Korczakowskiej o wiejskim listonoszu, panu Mańkowskim,
który ma skórzaną pełną listów torbę. I każdemu, nawet na koniec wsi, jak
trzeba list zaniesie.
W ogóle ten numer Płomyczka jest taki bardziej „pocztowy”. Jest
instrukcja, jak prawidłowo wysyłać paczki, i jak je adresować*. I jest reportaż
z „Choinki”, która odbyła się przed samymi świętami w Polskim Radio dla „sierotek, których tatusiowie pracowali kiedyś
na poczcie, w telegrafach i telefonach”.
Mnie podobała się bardzo pochwała spółdzielczości, przemycona w
opowiadaniu” Co się działo w naszym sklepie”. „Sklep jest spółdzielnią. Sprowadza z miasta
najlepsze towary po najniższej cenie. Wprost z fabryk. Zarabiają na nich sami
kupujący, a nie właściciel sklepu. Sklep ten nie ma właściciela, bo jest
własnością wioski". A co można tu kupić? Przede wszystkim,
jeśli wierzyć opowiadaniu, to śledzie, śledzie są na pierwszym planie. A poza
tym masę produktów: świece, zapałki, nici, guziki, cukierki i pierniki. Są też
czekoladki, a w głębokich szufladach: cukier, mąka, ryż, sól i kasza. „Na
gwoździkach wiszą torebki: małe i duże. Te na kilo, te na pół, a te trójkątne
na ćwierć. Tylko nafta musi się trzymać od wszystkich z daleka, bo nieładnie
pachnie”.
Janina Broniewska opowiada z kolei o zabawnym nieporozumieniu we
wsi Koźminka. Dzięciołową łamało w kościach, więc poprosiła syna Wicusia, by
skoczył po chrzestnego Paliwodę, który to najlepiej w okolicy stawiał bańki.
Pobiegł Wicuś do wsi i zobaczył, że chrzestny gdzieś na saniach jedzie. Zawołał
go więc na cały głos: Pali …woda! Pali …woda!. A we wsi to usłyszeli i myśleli,
że pali się Dzięciołów chałupa, i że Wicuś Dzięcioł o wodę woła. I wszyscy
pobiegli gasić ogień, i strażacy, i nie strażacy. A tam, u Dzięciołów, nie
dymiło się nawet z komina. Potem się wszystko wyjaśniło i nikt się na nikogo
nie gniewał. „Rozruszali się ludzie siedzący bezczynnie w chałupach” –
konkluduje autorka.
Na wypadek, gdyby komuś udało się cofnąć do stycznia 1935 roku,
to radzę pamiętać, aby do klasowych apteczek koniecznie dokupić kwas
borny albo nadmanganian potasu do płukania gardła, aby zapobiec jego chorobom.
*autorka:
Marzenna Saryusz-Stokowska
PŁOMYCZEK.
TYGODNIK DLA MŁODSZYCH DZIECI. 4 lutego 1935 r.
Będzie o dużym mieście, o
stolicy, o Warszawie. Janek właśnie wysiadł wraz z tatą z pociągu i rozgląda
się po warszawskim dworcu. Tata kazał mu pilnować tobołków, a sam
poszedł na dworcową pocztę, by zanim pojadą do warszawskiego wuja, wysłać ważny
list. Obok poczty jest sklep z cukierkami i czekoladkami. „Jeszcze dalej
migoce napis: WYMIANA PIENIĘDZY. Prócz tego, na tym sklepie są jeszcze jakieś
objaśnienia w obcych językach. Pewnie się tu obce pieniądze wymienia na polskie.
A może polskie na obce? Jaś nie jest tego pewny”. „W drugim końcu sali jest
bufet. A obok niego sklep z kwiatami i pocztówkami”* W końcu tata wraca i
wychodzą z dworca. Przyglądają się tłumom sunących tu i tam ludzi, tragarzom
uginającym się pod walizkami, dorożkom i trąbiącym taksówkom, czerwonemu
miejskiemu autobusowi. Jaś prosi, by pojechali do wuja taksówką. I tata, widać
też przerażony miejską kotłowaniną, przywołuje szarą taksówkę. Szofer grzecznie
otwiera drzwi, wsiadają i odjeżdżają
A teraz pora na
niedzielny spacer. Stefek i Marylka oraz ich tata, pan Apolinary, „pierwszy
majster szewski na Powiśle”, ubierają się ciepło i wychodzą. Najpierw
Dobrą, potem po schodach na most Poniatowskiego. „Wisła wygląda niby
strasznie szeroka, pusta ulica. Lód pokrył wodę. Widać most kolejowy, dalej
Kierbedzia i Zamek Królewski, i całą wielką piękną Warszawę, skąpaną w blaskach
zachodzącego słońca”. Z mostu na Pragę i do parku Paderewskiego. A
potem tramwajem wracają do domu, gdzie: ”(…) Mamusia już od dawna czeka z
kolacją”**.
Kolejne opowiadanie***
też jest o miejskich wspaniałościach. Marysia wraz z mama odwiedzają w
Warszawie ciocię Marię, która ma Salon Mód przy Wilczej. Marysia jest w stolicy
pierwszy raz w życiu i nadziwić się nie może. Tłumy ludzi, wystawy, policjant
regulujący dzwonkiem ruch na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Alej
Jerozolimskich, wielkie kamienice, brukowane podwórko i co najdziwniejsze: woda
i ogień lecące ze ściany. Po prostu Marysia nigdy przedtem nie widziała
kanalizacji, ani doprowadzonego do mieszkań gazu. „Dziwna rzecz takie
wielkie miasto. Ludzie mieszkają sobie jakby na głowach, mają wodę i ogień w
ścianach – myślała zasypiając Marysia”.
I co jeszcze znaleźć
można w Płomyczku? Można poczytać o urokach lepienia bałwana na Starym Mieście
i zjeżdżania na sankach na Fabrycznej; a także o hulajnodze Stasia, na której
da się jeździć nawet zimą. A przy tej okazji można poznać stołeczną
stratyfikację: „Pan dyrektor z dużej kamienicy naprzeciwko ma auto. Czarne,
błyszczące. Aptekarz z tej samej ulicy ma motocykla. Z czerwoną przyczepką. Pan
Ignacy, fryzjer, ma rower. Nowy, niebiesko malowany. A Staś z oficyny ma
hulaj-nogę. Drewnianą, żółtą, z prawdziwym dzwonkiem”.**** No i jeszcze, na
zakończenie, o tym, że napis nie zawsze pomaga:
-Dlaczego tam, przy moście,
stoi tyle ludzi?
- Bo widzisz, oni czytają
napis: Uprasza się nie przystawać i nie tamować ruchu na moście.
Na wypadek, gdyby komuś udało się
cofnąć w czasie, do lutego 1935 roku, informuję, że właśnie ukazała się
książeczka z wierszami Wandy Wasilewskiej „Zaczarowany światek”.
Najciekawiej zapowiada się wierszyk o krasnoludku, co mieszkał w róży i było mu
z tego powodu bardzo przyjemnie, tyle że ciągle musiał kichać od wspaniałego
różanego zapachu.
*autor: S. Górski.
** autor: St. Woźnicki
*** autorka: Janina Broniewska
****H. Huszczyńska
PŁOMYCZEK.
TYGODNIK DLA MŁODSZYCH DZIECI. 11 lutego 1935 r.
O rety, już prawie o tym
zapomniałam. Kiedyś, dawno, oj dawno temu chodziło się do szkoły nie tylko w
poniedziałki, wtorki, środy, czwartki i piątki, ale również w soboty. „Najniespokojniej
to jest zawsze w trzeciej klasie w sobotę. Już na ostatniej lekcji każde zerka
na oszkloną szafę w ścianie.Stoją tam w równych rzędach książki. Każda ma szara
okładkę i biały kwadracik z wypisanym numerkiem. To biblioteka klasy”. Na
początku roku szkolnego dzieci naznosiły książek. Rozstały się z nimi tylko na
rok, by można je między sobą wymieniać. Jest specjalny zeszyt, a w nim
bibliotekarka przy każdym nazwisku zapisuje numerek książki pożyczanej, a
skreśla oddawanej. W sobotę otwierany jest też sklepik szkolny. A w nim: „Wszystko
jest i lepsze i tańsze niż w mieście”. „Pani kupcowa! Byle prędko! Trzy
bibuły i dwie stalówki” - woła Wicek w gorącej wodzie kąpany. Za zyski ze
sklepiku są kupowane książki, które już na zawsze stają się własnością szkoły i
znacznie wzbogacają szafę biblioteczną. Na wakacje nie wracają do niczyjego
domu. Pilnuje ich woźny, a nawet przesypuje naftaliną, by je mole nie pogryzły.
Tak to szkolną społeczność
opisała J. Broniewska; a Teresa Kostrzewska przedstawiła nam małego Michasia,
biednego, ale sympatycznego chłopczyka, który zdobył serce swojej nauczycielki,
do tego stopnia, że chciała go adoptować. Ale Michaś wolał biedę, suchy chleb i
drewniane chodaki, zamiast obfitości wszelakich, byle tylko zostać ze swymi, ze
swoją mamą i tatą. Odpowiadał: „Nie
kcem” na wszystkie oferty nauczycielki.
Jurka, z opowiadania Janiny
Kostro, koledzy przezywali babą.
Bo, wyobraźcie sobie, sam sobie przyszywał guziki. I tak było dopóki w zabawie
nie poszarpali sobie ubrań i nie ponadrywali guzików. Jurek wydobył ich z
opałów i wszystko ponaprawiał. A oni przestali go przezywać.
Pora na wierszyk. O
atramencie, który się nudził w kałamarzu, więc jak tylko trafił na pióro Jasia,
to:
„Jak się wiercić, kręcić
zaczął. Ze stalówki kleksem kapnął.
Czarnym kleksem, wielka plamą,
na stroniczkę zapisaną.
O, jak świetnie. To rozumiem.
Teraz dalej powędruję.
Ale Jaś bibułę schwycił. Kleks
w bibule skończył życie”.
I zagadka: „Pewien bogaty
gospodarz zapisał w testamencie stado swoje synowi, bratankowi i pastuchowi,
przytem syn miał otrzymać połowę stada, bratanej 1/3; pastuch 1/9. Podziału
miał dokonać wójt. Po śmierci gospodarza okazało się, że stado liczy 17 sztuk.
Jak to podzielić? Wójt nie namyślał się długo. Przyprowadził z własnej obory
jedną krowę. Teraz stado liczyło 18 sztuk. Synowi zmarłego oddał 9 sztuk bydła,
czyli połowę stada, bratankowi 6 sztuk, czyli 1/3; a dla pastucha wypadły 2
krowy, czyli 1/9 stada. Razem: 9 + 6 + 2 = 17. Swoją pożyczoną do podziału
krowę wziął wójt z powrotem i wszyscy byli zadowoleni. Jak to się stało?”.
Na odpowiedź czekam do końca
lutego.
Na wypadek, gdyby komuś
udało się cofnąć w czasie, do lutego 1935 roku, informuję, że gmina Kurów, pow.
Nowy Sącz, zupełnie jest zniszczona przez powódź. Dzieci nie mają podręczników
i chętnie przyjmą używane książki.
PŁOMYCZEK.
TYGODNIK DLA DZIECI MŁODSZYCH. 18 lutego 1935 r.
Nic mi się nie chce. Z tym
większą przyjemnością czytam zatem o tych, którzy od rana intensywnie pracują.
Jak ci z wielce pouczającego opowiadania K. Z. Skierskiego. Adaś i Stach wyszli
do szkoły wyjątkowo wcześnie, wcześniej niż zwykle, bo chcieli zobaczyć, co się
dzieje na ulicach miasta o siódmej rano. No i zobaczyli. Na początek napotkali
murarzy, od świtu pracujących na budowie. Obejrzeli piaskarzy, którzy
stali na lodzie, na środku Wisły, i „Wielkimi drągami, do których były
przymocowane wiaderka, wyciągali z przerębli z dna rzeki żwir”. Spotkali
spieszących do fabryki robotników, którzy: „nieśli
w kieszeniach marynarek flaszki kawy i kawały chleba zawinięte w papier”.
Zatrzymali się na chwilę przy wielkim, naładowanym śniegiem samochodzie i
patrzyli jak: ”Robotnicy
otworzyli kanał i przy pomocy mechanizmu zaczęli zsypywać śnieg do kanału”.
Podejrzeli, przez małe okienko, jak pracuje pogwizdujący wesoło szewc. A
jeszcze potem włączyli się w tłum spieszących do pracy urzędników, nauczycieli
i innych pracowników umysłowych. Widzieli, jak: „Na rogu ulicy gruby sklepikarz otwierał sklep z pieczywem”.
Tuż obok krawiec rozkładał swój kram z ubraniami, a kilka kroków dalej elektryk
wspinał się na słup, by usunąć jakąś awarię. „Wszędzie, gdzie tylko chłopcy spojrzeli, podnosiły się rolety,
otwierano okiennice, ludzie mijali się szybko na chodnikach - wszystko
spieszyło się do roboty”. Do roboty, do roboty.
„Jadą ludzie tramwajem
cicho, zgodnie, bez sporu,
do swej pracy i zajęć,
do biur, fabryk, kantorów”*.
Jako, że ten numer Płomyczka jest
poświęcony etosowi pracy, to:
J. Broniewska wciela się w
małego kotka, który zawędrował do drukarni i przedstawia nam to miejsce z
kociej perspektywy;
A. Madej rymuje o pracy
koszykarza: „Plotę koszyki, plotę kobiałki, z wikliny wiotkiej, z wikliny
gładkiej. Każdemu sprzedam, kto tylko pragnie z wierzbowych pręci pudełka
ładne. Plotę, przeplatam, oplatam, wplatam wiklinę wiotką, wiklinę gładką.
Stoliki, łóżka, szafy, fotele kosztują u mnie bardzo niewiele”, E.
Szymański pisze z kolei o tym, jak wygląda praca hutnika. Jurek, którego ojciec
jest hutnikiem, o wszystko go dokładnie wypytuje, a tata cierpliwie odpowiada,
mimo że rzecz się dzieje w czasie obiadu, a zupa stygnie "szybciej niż żelazo".
Jest też
rymowanka Jadwigi Korczakowskiej o tym, jak swoimi tatusiami przechwalają się
dwaj chłopcy, Tomek i Franek. "Nasza
kuźnia jest przy drodze, blisko, a w kuźni, przy palenisku, cały dzień mój
ojciec pracuje. Wielkim młotem żelazo kuje!" - to kwestia
Tomka. Kwestia Franka jest następująca: "A mój tatuś jest stolarzem wziętym. W swoim warsztacie
niedużym wyrabia rozmaite sprzęty, które będą ludziom służyć".
A na koniec zagadka: Co
to za człowiek, który choć najczarniejszy, pracuje blisko nieba? I dowcip:
Kamaszek powiada, że bardzo lubi pracę. A na to Adamaszek zdziwiony pyta:
„ - Lubisz pracować? Pierwszy raz o tem słyszę.
- Ogromnie lubię prac.
Godzinami mógłbym patrzeć, jak ludzie pracują - odpowiada Kamaszek".
Na wypadek, gdyby komuś
udało się cofnąć w czasie, do lutego 1935 roku, informuję, że Zofja Bańcerówna
ucz. kl. IV szk. powszechnej w Ćmielowie chętnie nawiąże korespondencję z
rówieśniczką.
*Utwór nieznanego autora
PŁOMYCZEK. TYGODNIK DLA MŁODSZYCH DZIECI. 25 lutego
1935 r.
Ten numer też będzie o pracy.
Tyle, że o pracy dzieci. „Wstaję rano, skoro tylko fabryka zagwiżdże, zrywam
się z łóżka, myję i ubieram. Mama bierze ze sobą kawał chleba i butelkę herbaty
albo kawy i idzie do przędzalni. Wróci z pracy dopiero po drugiej godzinie. A
kiedy mamy nie ma, to cały dom na mojej głowie” - tak zaczyna opowieść o
dziecięcych obowiązkach autor/autorka podpisany/-a inicjałami St. G. Jakie to
obowiązki? Trzeba obudzić młodsze rodzeństwo, umyć, pomóc się im ubrać.
Dopilnować śniadania. Pozmywać po śniadaniu. Posprzątać izbę itd.
Dobrym uzupełnieniem tego
tekstu jest wierszyk o małej „Gosposi”. Czytamy: Biorę, biorę, miotłę z
kąta, będę, będę izbę sprzątać. Sypię, sypię mąkę w dzieżę, będę piekła chleby
świeże. Potem pójdę na podwórko - dam ziemniaków głodnym kurkom”.
Taką gosposią wspaniałą
okazuje się też bohaterka opowiadania M. Niklowiczowej, 12-letnia Michasia. Gdy
umarli jej rodzice wzięła ją do siebie ciotka Franciszka. „Ciotka jest
praczką i mieszka na Pradze. Ciotka ciężko pracuje, bo jest wdową i ma dwoje
drobnych dzieci”. Michasia bardzo cioci współczuła, bo widziała, jak bardzo
jest przepracowana. Pomagała jej w codziennych obowiązkach, jak mogła, ale cały
czas główkowała, jakby tu cioci pomóc w jej najcięższym zajęciu, czyli w praniu.
I w końcu wymyśliła. Inaczej poustawiała sprzęty i usprawniła w ten sposób
robotę. I w praniu też pomogła. Z kolei Wacek, z opowiadania Henryka
Zasławskiego, pomaga tacie, stróżowi. I schody sprzątnie, i śnieg potrafi
odgarnąć. Równie pracowita jest Marysia, bohaterka opowiadania Anny
Grodeckiej, zajmuje się kurkami i jest w tym prawdziwą wyręką dla swojej mamy.
Dzieci mają liczne obowiązki
domowe, często pomagają też w pracach dorosłych. Są jednak i takie
dzieci, które muszą na co dzień pracować zarobkowo. Przypomina o nich
Jadwiga Noiszewska i proponuje czytelnikom inscenizację na temat pracy takich
dzieci. Tytuł mówi wszystko: Klarka - Staraganiarka, Ziutek - Pucybutek
i Kazimierek, co sprzedaje Kurierek.
Na ostatnich stronach Płomyczka jak zwykle
dowcipy i zagadki. Wybrałam, co następuje: „Ojciec: Idź synku, zobacz, czy
barometr spadł. Kazio wychodzi i wróciwszy za chwilę - mówi: - Nie tatusiu,
jeszcze wisi”.
Na wypadek, gdyby komuś
udało się cofnąć w czasie, do lutego 1935 roku, zachęcam do prenumeraty
Szkolnej Gazetki Ściennej. Koszt roczny to tylko 5 złotych. Warto, bo płacąc za
pojedyncze numery - tracimy prawie złotówkę (tak mi przynajmniej wynika z
wyliczeń).
PŁOMYCZEK.
TYGODNIK DLA MŁODSZYCH DZIECI. 4 marca 1935 r.
To już niestety ostatni Płomyczek w
moim zbiorze. Będę za chwilę musiała pożegnać rok 1935, autorów płomyczkowych
tamtej epoki i tamtą prostotę przekazu. Mam nadzieję, że udało się mi uchwycić,
w ramach prezentowanych treści, ówczesną prawdę o życiu dziecka uwikłanego w międzywojenną
i krótkospokojną, jak czas pokaże, rzeczywistość polską. Jest w Płomyczkach oswojony
obraz niesprawiedliwej dystrybucji bogactwa i nędzy, i próba ukazania,
że, mimo trudności i biedy, można być szczęśliwym. Można się starać być
szczęśliwym. W języku współczesnej psychologii można by to zdiagnozować
następująco: Płomyczek podsuwa swoim czytelnikom rozliczne strategie radzenia sobie
ze stresem skoncentrowane na zadaniu. Kiedy myślę o małych czytelnikach
tych Płomyczków, kiedy czytam ich listy do redakcji, widzę ich losy w czasie II
wojny światowej, widzę ich kilkuletnich w broniącej się we wrześniu 1939
ojczyźnie, widzę ich, nastoletnich, ginących w Powstaniu Warszawskim. Ale na
razie, mam nadzieję, są po prostu szczęśliwymi dziećmi.
Ten numer jest poświęcony
książkom i czytelnictwu. Główny tekst to opowieść o Kostku*, który właśnie
wypożyczył „Wesołe historie”
Ewy Szelburg. Pani z biblioteki poradziła mu, aby te utwory, bądź ich
fragmenty, które mu się bardzo podobają, przepisywał do specjalnego zeszytu, a
wtedy ich nie zapomni. By w ten sam sposób zapisywał tytuły przeczytanych
książek i ich autorów.
I tak też Kostek zrobił, a my
dzięki temu zapoznajemy się z książką Lucyny Krzemienieckiej „Był sobie jeden dom”, Jana
Grabowskiego „Reksio i Pucek”
Ludwika Wiszniewskiego „Trepki -
Krzepki”. Janiny Porazińskiej „Kopciuszek”
. Jest też w zapiskach Kostka inny utwór Porazińskiej, a mianowicie „Ucieszna historyjka o Fipciu”.
„Fipcio to jest taki brudas i
łakomczuch. W szkole mu powiedzieli, żeby się umył. To on uciekł do lasu. No to
tam go złapali krasnale. I musi się myć”. Przytoczę budujący
fragmencik: ”Fipcio się do dzieła
bierze:/Pucu , pucu mydli szczerze/Twarz i ręce, uszy, szyję…/Myje się nasz
Fipcio, myje/A krasnalki tu, tam bieżą.Wiszniewski/Wodę ciągle znoszą
świeżą./Znieśli chyba pół potoku (Fipcio nie mył się od roku)/Szuru… buru…
słychać w lesie/Aż się echo wokół niesie./Czy to drwal piłuje dęby?/Nie, to
Fipcio myje zęby".
Na wypadek, gdyby komuś
udało się cofnąć w czasie, do lutego 1935 roku, to zachęcam do zakupów w naszej
Księgarni (Warszawa, Świętokrzyska 18). Są książeczki Reida „Jak Sing - chwat przewędrował
świat” cena: 2 zł. 40 groszy), Selousa „Przymierze Tomcia ze
zwierzętami” (cena: 2 złote). No i płomyczkowi autorzy: Porazińska, Grabowski,
Szelburg - Zarembina (ceny od 1 do 3 złoty). Księgarnia Gebethnera w Warszawie
wydała wierszyki A. Bogusławskiego „Mała Tereska” oraz „Wesołe wierszyki” K. Iłłakowiczówny.Każda z
nich kosztuje 2 zł 50 groszy. No i prawdziwy hit „Przygody Koziołka - Matołka” Makuszyńskiego. Aż 4 tomy.
Niestety drogo, bo jeden tom kosztuje aż 3 zł 50 groszy. I na koniec Księgarnia
Arcta (Warszawa, Nowy Świat 35) proponuje „Poezje dla dzieci” Konopnickiej (cena w oprawie
4 złote) i trzy ciekawe książeczki napisane przez E. Chodaka „Dzieci na wsi”, „Jak to bywa w szkole”, „W zimie”. Obrazki ręcznie kolorowane,
a mimo to nie tak drogo. Każda książeczka kosztuje 1 zł 50 gr.
*nie podano autora
Podziwiam za pracowitość:-)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że dziś dzieciaki nie cenią czasopism, jak to kiedyś bywało, chociaż redakcje dwoją się i troją by uatrakcyjnić każdy numer.
Dziękuję. Będzie jeszcze dużo o Płomykach przedwojennych.
OdpowiedzUsuń